Jak założyć ogród bezobsługowy czyli 7 przykazań ogrodowego leniucha
30 kwietnia 2024Wszędzie tam gdzie Ty – 2,5 ha ogród minimalny z wnętrzami ogrodowymi [Case Study]
27 maja 2024Przedstawiam sylwetkę wyjątkowego człowieka, który na polu integracji zawodowców z branży architektury krajobrazu oraz budowaniu prestiżowej pozycji Polski na arenie międzynarodowej ma nieprzeciętne zasługi. Twórca SAK, członek ELCA, właściciel AKG, budowniczy parków i całym sercem – pasjonat ogrodnik, a także architekt krajobrazu.
17 odcinek audycji Gawędy Ogrodnicze
Posłuchaj na swoim playerze:
Przejdź do podstrony podcastu:
Transkrypcja podcastu
Cześć, witam Cię w siedemnastej już gawędzie ogrodniczej, a w piątej z cyklu Mistrzowskiego. Dzisiaj przedstawię Ci wspaniałą postać, Marcina Gajdy.
Jest to trudne zadanie. Marcin jest wspaniałym liderem, doświadczonym ogrodnikiem. To jest człowiek, który ma horyzont, a nie punkt widzenia. Myśli o interesie społecznym, o innych, teraz, w przyszłości. Bardzo mnie imponuje. Równocześnie nie jest to człowiek szczególnie wylewny, który by się zarzucał swoją osobą i możliwościami. Raczej skromny, no ale czujący swoją wartość. Zresztą tej wartości sporo nazbierał, ponieważ jest człowiekiem, który żyje szalenie aktywnie. I zdziałał już w życiu wspaniałych rzeczy na płaszczyźnie biznesowej i społecznej. Równocześnie jest to człowiek, który bardzo dużo milczy. Jak sam podkreśla, woli słuchać. I muszę przyznać, że jest naprawdę zainteresowany drugim człowiekiem.
O Marcinie dowiedziałem się o jego istnieniu pierwszy raz, kiedy przyjechałem do Krakowa. To był 2004 rok. Nie było wtedy tutaj dużych firm ogrodniczych. A ja, kiedy zaczynałem swoją działalność, no to śledziłem konkurencję, sprawdzałem, co kto robi. I AKG był taką istotną pozycją rynkową. Słyszałem na ten temat dużo różnych opinii, co to jest, co to nie jest AKG. Słyszałem taką opinię, która w ogóle teraz ukazała się zupełnie nietrafiona, że to było powiedziane w takim pejoratywnym sensie, że tam “Gajda przychodzi do biura, rzuca coś na stół i później kreślarze mają to przerysowywać”. A dzisiaj sam tak robię, więc w ogóle zupełnie zmienia się perspektywa. Okazuje się, że Marcin działa zupełnie inaczej, ale to opowiem Ci później.
Natomiast przez wiele lat Marcin był dla mnie takim bardzo owianym tajemnicą, pomnikiem ze Spiżu, takim legendarnym wzorcem, o którym tam słyszałem, który zbudował wielką firmę. I też aspirowałem zawsze do tego, żeby mieć sporą organizację. Natomiast zupełnie go nie znałem. Poznaliśmy się dopiero na konferencji SAK-u, Stowarzyszenia Architektury Krajobrazu, na konferencji WAK, czyli Współczesna Architektura Krajobrazu. I to była konferencja poświęcona wodzie w Gdańsku w zeszłym roku, nie, dwa lata temu. Tak czy owak, Marcin okazał się po prostu supermiłym, serdecznym i kochającym dzieci człowiekiem. Akurat byłem tam ze swoim synem, więc on mnie strofował, żebym ja nie strofował swojej latorośli. I tak rozpoczęła się ta żywa znajomość.
Niedawno poprosiłem go, żeby udzielił mi wywiadu. Przeprowadziliśmy dwie rozmowy na cel tej gawędy, ponieważ po pierwszej miałem niedosyt, więc siedzieliśmy łącznie jakieś pięć czy sześć godzin razem i zadawałem mu różnorodne pytania dotyczące jego działalności, jego ścieżki zawodowej. No i postaram się dzisiaj zrelacjonować to, co się dowiedziałem pod takim kątem, który może być dla ciebie inspirujący i na pewno takim, który dla mnie jest inspirujący i budujący. A więc po prostu podzielę się tym dobrem, które zgromadziłem pod kątem profesjonalnym, a ty wyciągnij z tego jak najwięcej, tyle ile będzie ci potrzebne.
Marcin jest jedną z najbardziej demokratycznych osób, jakie znam. Na pewno jest po przeciwnej stronie barykady niż ja, ponieważ ja jestem zdecydowanie za organizacjami hierarchicznymi, których lider nadaje ton i których utrzymuje całą organizację. Natomiast Marcin, on po prostu kreuje rzeczywistość, tworząc pewne historie. Oczywiście jest bardzo zaangażowany, ale nie pretenduje sobie prawa do tego, żeby zasiąść na tronie. To jak opowiada, że wszędzie są ludzie, fajni ludzie i w ogóle nie ma się czego bać, że “ja bardzo lubię ludzi”, a w ludziach szczególnie lubi otwartość. Że każdy ma swoją historię, że często nie chce cię tam wpuścić, ale jak cię wpuści, no to wtedy pokazuje się kosmos. Także to jest człowiek, który uwielbia podróżować po ludziach i tu w stu procentach podzielam tą pasję, natomiast to jest człowiek, który w tych ludziach w żaden sposób nie dominuje, a jedynie krzyżuje się z nimi w taki piękny sposób. Pozwala im się zjawić, pozwala im rozwinąć skrzydła, odnaleźć swoje miejsce, docenia ich, pokazuje im, że są ważni. To podkreślę, Marcin jest absolutnie wspaniałym liderem. Jest dobrym człowiekiem i dobrzy ludzie się do niego garną.
No i jest też zawodowcem oczywiście. Zawsze chciał być ogrodnikiem i jest ogrodnikiem. Mówi, że w latach dziewięćdziesiątych uparł się, że będzie ogrodnikiem i żona już w pewnym momencie się go pytała: “Naprawdę musisz być tym ogrodnikiem?” “Tak, jestem ogrodnikiem”, odpowiadał. Ale było ciężko, musiał iść do pracy na parę lat. Poszedł na przedstawiciela medycznego, co mówi, że bardzo dobrze mu zrobiło. No ale tak zaczynał, właśnie w latach dziewięćdziesiątych uparł się, żeby zakładać prywatne ogrody. Na początku myślał, że jak tylko ogłosi, to natychmiast klienci będą się do niego zgłaszać, no ale oczywiście się nie zgłaszali. Więc robił jakieś małe ogrody i fuchy, ale pieniędzy z tego było mało, więc równocześnie właśnie zaczął pracować jako przedstawiciel medyczny.
I bardzo dobrze to wspomina. Mówi, że to było bardzo budujące dla jego umysłu, bo trafiał w różne sytuacje. Między innymi trafiał też na intensywną terapię. To było też ciekawe doświadczenie, które pomogło mu lepiej zrozumieć, w jaki sposób traktować rośliny, dlatego że to, co się dzieje na intensywnej terapii, to jest udzielenie człowiekowi pomocy podstawowej, umycie go, nawodnienie, może danie jakiegoś leku, a potem po prostu obserwowanie z ciekawością, co się wydarzy. W pewnym momencie rola przy obsłudze życia po prostu się kończy i nie możemy zrobić już nic więcej.
W tej pracy przedstawiciela medycznego miał bardzo wymagającego szefa, który nauczył go, że jak dreptasz, to wydreptasz i że samo nic nie przyjdzie. No to była taka lekcja, którą on szczególnie musiał odrobić w swoim życiu. Że musisz zacząć chodzić, aż w końcu wychodzisz. A on wcześniej sobie siedział w fotelu, czekał aż mu samo spadnie. Był młody, oczywiście niedoświadczony. Myślał, że jak sobie postanowi, że założy firmę ogrodniczą, że robi ogrody, no to będą ludzie do niego walić, jak nami. No ale oczywiście nie walili i trudno było wytrwać. Jak mówi, kiedy codziennie przeżywasz porażki swoje, pracowników, ale przecież też tym samym twoje, no to to potrafi człowieka zdruzgotać. Ale nie poddawał się. Ta wizja, że będzie ogrodnikiem była w nim żywa. I ten trudny proces przejścia przez kamienisty odcinek życiowej ścieżki, no przetrwał do dnia dzisiejszego, gdzie jest na zupełnie innej pozycji.
Jak sobie radził? Wyznaczał sobie krótkie cele. Dotrwać do końca dnia. Potem wyspać się. Potem pójść do roboty. Pójść w góry. Nie podejmować żadnych działań w panice. I takimi właśnie krótkimi skokami realizował ten swój cel. No ale skąd ten cel w ogóle się w nim narodził? Mówi, że już w siódmej klasie miał takie doświadczenie. Był dla niego przełomowy wyjazd do Irlandii pod koniec lat 70, w głębokiej komunie. Kiedy po prostu zobaczył na własne oczy te wypielęgnowane parki i ogrody. No i po prostu się w tym zakochał. Później poszedł do technikum ogrodniczego. I już na studiach na ogrodnictwie na Akademii Rolniczej w 88 roku założył firmę.
Która oczywiście z początku jako młoda organizacja przechodziła najróżniejsze kryzysy. Opowiadał różne anegdoty. Natomiast teraz kiedy organizacja jest już dojrzała i stabilna. No to nie zdarzają się takie kryzysy, żeby zatrząść w posadach firmę, żeby ją zamykać. Ma też wspaniały zespół, jest z niego bardzo zadowolony. Taki wniosek i rada, którą mówi, że każdy powinien 2-3 lata gdzieś u kogoś popracować. Bo to jest wiedza i doświadczenie, którego nie da się wchłonąć z powietrza, to po prostu trzeba przeżyć na własnej skórze.
Dzisiaj Marcin jest, miał ogółem to powiedzenie, ale podobało mu się – budowniczym parków. “Czuje się rzemieślnikiem, ogrodnikiem”. Kiedy go pytam, czy jest architektem krajobrazu, to mówi, że przedstawia się tak, ale to zależy na jakim spotkaniu. Przede wszystkim czuje się ogrodnikiem. I chyba najczęściej tak sam siebie określa. I to jest bardzo prawdziwe w relacji do tego jak traktuje rośliny. Dwa razy byłem u niego w prywatnym ogrodzie, pięknym, naturalistycznym. Absolutnie nie przypominającym typowego ogrodu. Ale jednak jest to przestrzeń urządzona z takim rozmysłem, z minimalną ingerencją człowieka, w której Marcin uprawia rośliny. I osiąga takie cele, które jemu jako właścicielowi sprawiają przyjemność. A gdzie indziej doświadcza porażek eksperymentując, co tam posadzić w takim wąwozie, gdzie mu nie chce nic rosnąć. No jest zdecydowanie pasjonatem tematu. I jest miłośnikiem roślin.
Jest też miłośnikiem takiego dobrego planowania terenu. Opowiadał mi opolszczyźnie, która jest uporządkowana. Gdzie jest zawsze dominanta w postaci kościoła, nad wsią. Są odpowiednie nasadzenia krajobrazowe. Są aleje, które łączą ze sobą te ludzkie skupiska. Opowiadał mi też o Górze Świętej Anny, którą obserwował pracując niedaleko. Na początku myślał, że jak można było w taki sposób poprowadzić drogę przez Górę Świętej Anny, że robił to jakiś idiota. Ale dopiero później zorientował się i docenił geniusz projektanta, który przeprowadził drogę w taki sposób, że ominął i ochronił krajobraz, ponieważ droga jest posadowiona w wąwozie. Nie widać jej, kiedy jest się w tej części naturalnej, krajobrazowej.
W ogóle jest to pasjonat dróg. Ma mega sentyment, fascynację starych dróg. Przytoczył taką definicję z jakiejś starej książki, że: “Droga jest najstarszym elementem krajobrazu kulturowego”. Na praktykach w Australii zrozumiał to, że męczyło go, że nie było, na pewnych obszarach oczywiście, żadnego elementu krajobrazu kulturowego. Że w Europie, gdzie czuje się znacznie lepiej, zawsze coś jest, właśnie jest jakaś droga, jakiś kopczyk. Natomiast tam to absolutnie nie było jego środowisko, czuł się tam obco. Podkreślał, że jesteśmy przyzwyczajeni do jakiegoś śladu człowieka. Na przykład w dżungli mamy totalną dzicz, ale są tam ścieżki. I zawsze szukamy tych ścieżek, żeby móc się po nich poruszać.
Ścieżki jako ślady człowieka, chociaż w dżungli to pewnie mogą być też zwierzęta. No i też przypomina moją podróż do Maroka, kiedy próbowałem swojej dzikiej turystyki. Gdzieś na środku pustyni, gdzie byłem przekonany, że absolutnie nikt mnie nie znajdzie. Schowałem się za jakąś wydmą, rozbiłem sobie obóz. I nagle tam po dwóch czy trzech godzinach idzie jakiś Arab. Bo to po prostu kamienie, które nie wyróżniają się niczym to jest jakaś jego ścieżka, którą on chodzi od swoich kóz do swojego domu od trzydziestu lat. I po prostu fascynujące, że niewyróżniające się ścieżki, one też tam są.No ale właśnie, to zależy od charakteru krajobrazu, w jakim funkcjonują. Tam, gdzie jest roślinność, można ją wydeptać. Tam, gdzie nie ma, w Maroku czy w Australii, no to ścieżki też są. Jeśli są ludzie, tylko ich nie widać.
Mówiłem wcześniej, że jest to jeden z bardziej demokratycznych ludzi, jakich znam. W takim sensie, że to jest człowiek, który naprawdę z wewnątrz siebie żywo czuje wartość równości i egalitarności. I realizuje te wartości w swoim życiu. Tak jak założył SAK, który jest demokratyczną organizacją. Tak jak na przykład opowiadał mi, w jaki sposób powstawał Park Szymborskiej. Zespół projektowy miał dwadzieścia osób.
No skoro o tym wspominam, to opowiem. Koncepcja tego parku jest prosta, bo wynika z historycznego założenia. Tam był sad, była łąka. I wychodzisz do zwierzyńca, czyli do lasu. I od dolnych młynów masz las. Za to trawnik, ciekawy zabieg, jest na innym poziomie. Ponieważ jest to jedyny trawnik w szerokim promieniu. I po prostu najprawdopodobniej zostałby zadeptany przez gości odwiedzających park. Dlatego podnieśli go o stopień. Żeby trzeba było podjąć świadomą decyzję, żeby wejść na trawnik. No i oczywiście tylko niektórzy wejdą i go wydepczą. I taki prosty zabieg go w tej przestrzeni publicznej chroni. No i mówię, że po roku nie było ani jednej dosiewki, czyli ten zabieg się udał.
To są takie praktyczne przejawy wartości Marcina, że jego firma AKG myśli o wszystkich. To nie jest wielki projektant, który ma jakieś niesamowite mniemanie o sobie i będzie tworzył swoje wyjątkowe kreacje i dominował nimi. To jest człowiek, który naprawdę myśli o wszystkich użytkownikach terenów. Opowiadał przepięknie o tym. W parku Reduta na przykład są zrobione szałasy z patyków. W lesie stoją takie szałasy, które są przeznaczone dla takich żulików, pijaczków. A w parku w Kurdwanowie specjalnie pod tym kątem zrealizowano żulikoodporne ławki.
Takich i innych anegdot Marcin ma ze swojej pracy w brud. Jego firma AKG projektuje dwa parki rocznie. Robi wykonawczo dwa duże, paręnaście małych parków. W tym momencie w firmie jest około czterdzieści paru osób. I mówi, że ogród robią jeden na pięć lat, więc zdecydowanie siedzą w terenach publicznych. Są w tym wyspecjalizowani. Projektują, wykonują, utrzymują. No i Marcin naprawdę lubi to, co robi. Chociaż śmieje się, że każdy dzień przynosi furę problemów. Ale to jest chyba absolutnie naturalne. Chyba już o tym kiedyś wspominałem.
Miałem tak może w pierwszej dekadzie swojego prowadzenia firmę, że strasznie się stresowałem swoją robotą. Bo jednego dnia stałem, uświadomiłem sobie, że:“Hej, moja praca w ogóle nie polega na zakładaniu ogrodów. Moja praca polega na rozwiązywaniu problemów.” I to jest to. I w momencie kiedy uzmysłowiłem sobie, że każdy dzień będzie po prostu mniejszą lub większą lawiną problemów. I jeśli uda mi się rozwiązać chociaż jeden, no to już właściwie dzień mam wygrany, ponieważ wykonałem swoją pracę. No to jak cała ta perspektywa się zmieniła i przestaję się tym stresować, że ciągle coś nie idzie zgodnie z planem. Ta branża mu się tam ma tak szczególnie, że trudno jest sobie zaplanować.
Marcin mówi, że drażni go szczególnie feudalne, takie zarządzanie folwarczne. Uważa, że takie firmy są skazane na porażkę. I obserwowało takich upadków już wiele. I uważa, że tylko wspólnota zapewnia przetrwanie. Że jeśli firma nie będzie przypominała wspólnoty, to po prostu musi paść. I nie może być to organizacja, która jest stworzona jak sekta wokół jednej osoby. Dla Marcina wspólnota to jest coś, gdzie się żyje. Ponieważ spędzamy w pracy większą część swojego życia, musisz się czuć bezpiecznie i komfortowo. I to nie tylko finansowo, ale też pod względem psychologicznym. Że nikt się nie obraża, że każdy jest traktowany równo, bez dyskryminacji. Że te relacje muszą być oparte na takim szczerym, wzajemnym zainteresowaniu. Nie system carskiej hierarchii, chociaż oczywiście musi być hierarchia, ale też nie turkus czy błękit.
Marcin podkreśla, że ludzie w przeciwieństwie do sekty we wspólnocie są równi. Równi w sensie swoich praw i obowiązków. Równość stawia taką wspólnotę w opozycji do korporacji, gdzie wszyscy walczą o swoje skrawki, pnąć się w górę. Ale ludzie są po prostu różni i muszą mieć różne role. A ich stanowiska muszą być dopasowane do tych osób, do ich indywidualnego potencjału. Można zmuszać kogoś do pracy, której nie lubi. Ale wynikiem tego będzie, że się rozchoruje albo ucieknie. Oczywiście życie jest takie, że trzeba robić rzeczy, których się też czasem nie lubi. Ale generalnie ta alokacja, musi być właściwy człowiek na właściwym miejscu. Marcin dużo wagę przywiązuje do tego, żeby to byli właściwi ludzie, szuka takich właściwych ludzi.
Pytałem go też, jak u niego wygląda organizacja wewnętrzna. Więc oczywiście jest kierownik, czy też kierownicy, którzy rozdysponowują ludzi, którzy gdzie jadą. Masz już zrobiony plan na cały tydzień osobowy i każdy wie, gdzie będzie pracował w każdym dniu tego tygodnia. Na poniedziałek zawsze dwie osoby zostają w firmie, żeby zrobić porządki. W firmie jest wielu brygadzistów, którzy pilnują ludzi, postępów, jakości pracy. Ale nie zgodności z projektem. Tym zajmuje się kierownik, którego praca jest raczej jeżdżąca. Nie stawiają pakamer, w których kierownik miałby być cały czas na miejscu. Mówię, że poza takimi gorącymi okresami, kiedy faktycznie ktoś musi być, to zwykle wystarcza, żeby kierownik był na budowie raz w tygodniu. No i oczywiście potrzebna jest administracja, ktoś kto ogarnie wszystkie papiery, no bo pracując na terenach publicznych, to oczywiście tej dokumentacji jest sporo.
Za projekt zgodność odpowiada kierownik, ale projektanci również są zaangażowani na każdym etapie realizacji. Nie tylko zresztą na realizacji, ale też przez całą pielęgnację tego założenia, które zrobili. I całą organizację prowadzą w Excelu. Tam pytałem go o pewne programy, ale nie znalazł nic takiego, co spełniałoby jego wymagania. No i jeszcze było po polsku, to też jest taki wątek, że w sumie jak są apki, no to może są na zachodzie. To akurat pytałem go, czy korzysta z takiej apki Instagant, którą dawno odkryłem. I świetnie mi się sprawdza. No ale jest po angielsku, a niektórzy mogą tego nie ogarniać.
Pytałem się go też, jak wygląda aspekt rekrutacji. Więc mówi, że to też nie jest zadanie dla jednej osoby. Że generalnie z rekrutowaniem nowego członka zajmuje się kilkanaście osób w grupie. Co do zasady jest to bardzo proste. Firma jest dla wszystkich, ale nie jest dla każdego. Przyjmują na starcie wszystkich chętnych, trzeźwych, chętnych do pracy. Ludzie odpadają. Czasem ktoś odpada po tygodniu, czasem po trzech, sześciu miesiącach. Ale no powiedzmy w takim maksymalnym okresie wiadomo, czy to miejsce jest dla niego, czy to po prostu nie jest ten adres. Pracownik fizyczny idzie do majstra i jest u niego na kontrakcie, czy na dwóch. I się sprawdza, czy jest punktualny, jak pracuje. Mają w firmie absolutne zero tolerancji dla alkoholu. W poniedziałek rano rutynowo sprawdzają trzeźwość alkomatem. Wcześniej są ostrzeżenia, ale jeżeli kogoś się przyłapie, to po prostu leci z firmy od razu. I według niego to jest najlepszy program pomocy alkoholikom, bo jeśli zwolnisz, to po prostu bardziej pomażesz, niż jeżeli będziesz pobłażliwy. No i zgadzam się z nim w stu procentach.
To jest też takie pytanie, które oczywiście Marcin, tworząc taką dużą organizację, zadaje sobie i znajduje na nie odpowiedź. Skąd brać dobrych fachowców? Więc uczyć ich w firmie od zera. Mówi, że młodzi z skubatorówki generalnie nie nadają się do ogrodów. Że są za mało ogarnięci. Mają w sobie wielkie mniemanie inżyniera, że mają uprawnienia. Wydaje mi się, że to już załatwi całą sprawę. Ale w praktyce nie dają rady. Nie potrafią udźwignąć tej naszej branży. Chcieliby siedzieć właśnie w tych swoich pakamerach, jako kierownicy, ważne osoby na budowie. A w momencie, kiedy trzeba ogarnąć kilka tematów na raz i zrobić to też oczywiście w takich stresowych, zmiennych warunkach, jakie serwuje nam przynajmniej pogoda. No to jakoś im się to nie udaje. Nie dźwigają ogrodnictwa.
Teraz szuka menedżera w budów w Warszawie. Ogarniętego. Do trzydziestego roku życia. To ogarnięcie jest dla niego kluczowe przy poszukiwaniu człowieka. Że nie musi mieć doświadczenia. Nawet wolałby, żeby nie miał, ponieważ uważa, że branżowi ludzie myślą, że już wszystko potrafią, a tak naprawdę muszą się dopiero uczyć wszystkiego od zera. Co po prostu nie przechodzi przez ich ego. Więc raczej jest otwarty na ludzi młodych, którzy mają zapał i którzy są ogarnięci i ogarniają rzeczywistość. Ale zwykle szuka ich spoza uczelni, spoza branży. Mówi, że miał wiele takich prób. Podejścia, wymiany, zaproszenia na praktyki. I do uczelni, i do szkół zawodowych. Natomiast jego obecne zdanie jest takie, że absolutnie nie warto studiować ani ogrodnictwa, ani architektury krajobrazu. Bo profesorowie są super, ale system szkolenia jest katastrofalny.
Nie jest oczywiście odosobniony w tym wniosku. I ja też do takiego doszedłem, robiąc rekrutację i przyjmując wielu ludzi. I z tego też powodu organizowałem w ramach Organizacji Ogrodów Polskich – Zderzenia z Rzeczywistością. Możesz poszukać tych wykładów na YouTubie. Które miały w zamyśle wylewać młodym zawodowcom kubeł zimnej wody na głowę i uzmysławiać, ile tej praktyki faktycznie trzeba zdobyć w realu. I jak bardzo uczelnia jest krzywdząca. Ponieważ daje ci takie mniemanie, że kończysz studia i jesteś gość. A w ogóle nie jesteś gość. Tak naprawdę jesteś zacofany, bo ktoś inny w tym czasie pracował i zdobywał konkretne doświadczenia.
Marcin generalnie nie ma wiary w poprawę systemu nauczania. Jak się go pytam, co by można było zrobić, to się śmieję po prostu. Wiedza przekazywana jest zbyt akademicka, za mało praktyczna. Przedmioty, kursy są uruchamiane po to, że chyba trzeba komuś dać pracę. Bardzo podziwia na przykład nauczanie na Harvardzie, ale podkreśla, że tam wielu wykładowców, profesorów to są praktycy, że mają świetnych teoretyków, ale ten wkład praktyki jest kluczowy, a u nas totalnie brakuje tego kontaktu z praktykami na studiach czy w uczelni. Swoim dzieciom radzi uczyć się przy łopacie, bo według niego tam się po prostu najwięcej nauczą, ale w różnych krajach. Bardzo gorąco poleca praktyki zagraniczne. To ci powiem też później
Wniosek taki jest, że najwyraźniej najlepsi zawodowcy w naszej branży lęgną się poza uczelniami i szkołami. Jego najlepsi ludzie, najwięksi pasjonaci w zakładzie, to żaden z nich nie jest absolwentem żadnej szkoły ogrodniczej. Ale, podkreśla, są to ludzie, którym nie jest wszystko jedno, czy grabią trawnik, czy kładą gładzie. To są ludzie, którzy nie są z przypadku. Oni właśnie to chcą robić. Mówi, że ciągle wierzy, że tam na uczelniach jest jakiś promil ludzi, którzy mają prawdziwą pasję. Co jakiś czas zaangażuje się w jakąś akcję, ale wiele, wiele takich akcji rekrutacyjnych czy przez targi pracy, czy przez jakieś właśnie spotkania, czy praktyki zupełnie nie przynosiło rezultatów.
No ja nie mogę powiedzieć, bo dzięki zderzeniom z rzeczywistością poznałem Martę, która przez dekadę była moją wspólniczką w Jakub Gardner Team i Andrzeja, z którym robiliśmy zieleń we wnętrzach. Także ja myślę, że takie rzeczy mają sens, że ściągają pasjonatów. No ale może jakbym był na takiej akcji organizowanej przez AKG, to bym coś podpowiedział.
Pytałem też Marcina, kto jest jego największą konkurencją i mówi, że najczęściej na przetargach konkuruje z poważnymi firmami budowlanymi. Są oczywiście firmy, które robią podobne rzeczy, chociaż nie jest ich dużo. Tutaj wymienił Garden Designer z Lublina, Sorted z pod Warszawy, Park M z Sącza, czy Gurgula z Krakowa. No ale to jest ciekawe i to też jest w jakiś sposób smutne, że do realizacji parku, skweru, czy jakiejś innej zieleni publicznej konkuruje, staje w konkury firma budowlana, która zupełnie jakby nie ma takiej koncentracji na efekcie, która nie rozumie tej branży, która po prostu robi twarde rzeczy i później robi po prostu krzywdę naszej przestrzeni publicznej. To jest w jakiś sposób zasmucające.
Natomiast radosną stroną świata zamówień publicznych jest to, że według Marcina w Polsce nie ma korupcji w naszej branży. I sam to potwierdzam. Wprawdzie nie robię przetargów już od 2009 roku. To będzie 15 lat. Natomiast no ja sam startowałem w potężnej ilości przetargów przez pierwsze 10 tam prawie lat swojej firmy i nigdy nie dawałem w łapę, nigdy nie spotkałem się z tym. Nikt mnie nigdy nie prosił, nikt mi nigdy nie mówił, nie dawał mi jakichś dwuznacznych propozycji. I Marcin też mówi, że po prostu kto startuje, ten wygrywa. Kto nie startuje, ten nie robi. To jest prosta zależność. To zawsze są jakieś głosy z zewnątrz, które mówią o tym, że o to na pewno ustawione, on tam się z kimś kumpluje, dostał tą robotę, ale w branży nikt tak nie mówi. Ci, którzy startują, to po prostu wiedzą, że się to odbywa na zasadach no równych.
No nie zawsze fajnych i na pewno co do zamówień publicznych można by było wiele wymagać, żeby się to zmieniło. Na przykład lepsza weryfikacja doświadczenia. Bardziej takie dobieranie firm pod kątem tego, czy one faktycznie pasują do realizacji tego zadania. I często też jest to jakaś tam brudna gierka, o której oczywiście ludzie oprotestowują i podważają to, co się dzieje w komisjach konkursowych, ale jak już ktoś wygra, to wygra. No, wygrywa uczciwej walce i później może robić. A ci, którzy nie mają potencjału, którzy nie startują, no to po prostu nie robią.
A Marcin robi, stara się robić dobrze. Jednym z takich elementów jest to, że kupuje drzewa w jednej z największych, chyba najlepszej firmie produkcyjnej w Europie, u Brunsa z Niemiec. Mówi, że jego chłopaki jeżdżą co roku szkolić się z obsługi dużych drzew, z czego dwa dni zajmuje im praca przy przecinaniu i dwa dni przy pakowaniu, rozładunku, załadunku. Mówi, że z Brunsem znają się 20 lat, znaczy z obecnym pokoleniem, bo firma istnieje już od lat. Robią u nich zamówienia na setki tysięcy euro rocznie, więc w interesie obu stron jest odpowiednie przeszkolenie, przygotowanie. No, ale Marcinowie oczy się świecą, kiedy mówi, jak ta szkółka jest zorganizowana, że to jest po prostu najwyższa klasa. Wszystkie inne szkółki niemieckie czy holenderskie to jest po prostu punkt niżej, że to jest przepaść. To ciekawe też, że Bruns na przykład nigdy nie sprzedaje prywatnym odbiorcom, nawet super luksusowym, tylko i wyłącznie przez firmy ogrodnicze.
Marcin jest pełen podziwu tego, jak wygląda jakość na tej szkółce, jak wygląda czystość, jak wygląda organizacja i też chciałby coś podobnego u siebie tworzyć. Chociaż oczywiście ma firmę usługową, której zadania dzielą się w różnych miejscach, ciągle innych. Bruns ma jakieś tam trzy wioski, w których ma swoje dziewięćset hektarów i uprawy na miejscu. Ale jednak jest to dla niego inspirujące. Wspaniałe, że po prostu inspiruje się najlepszym i to jest dla mnie bardzo budujące, bo ja też zawsze wyszukuję najlepszych i to właśnie oni są dla mnie takim wyznacznikiem poprzeczki, którą sam chciałbym osiągać.
Marcin ma wielu znajomych projektantów. Przez lata zgromadził sporą znajomość i czuję, że to jest ich rola, AKG, żeby zapraszać do Polski projektantów z zewnątrz, żeby wprowadzać powietrza, nowej krwi, tak jak na przykład Ingarden, który zaprasza projektantów na przykład z Japonii do muzeum, do ICE’a. Opowiadał m.in. o przyjacielu projektancie Gunther’e Fokcie. To jest biuro architektury krajobrazu, które ma siedzibę w Zürichu, ale ma też biura w Wielkiej Brytanii, w Niemczech, we Francji. Też opowiada o nim z wielkim podziwem. Mówi, że jest to taka pierwsza dziesiątka świata, jeśli chodzi o architektów krajobrazu. Fajnie mówi, że my wiemy, dla kogo projektujemy – dla biednych ludzi, bo bogaci mają swoje parki, swoje ogrody, a oni są właśnie architektami krajobrazu dla wszystkich. Takie właśnie egalitarne podejście. Możesz zobaczyć ich portfolio na stronie internetowej www.vogt-la.com.
Inny architekt, z którym często współpracuję i zapraszał go zarówno do Parku Szymborskiego, jak i projektował też fontannę w Parku Lotników, obie inwestycje w Krakowie, to jest Charlie Hussey z pracowni z Wielkiej Brytanii. Sutherland Hussey Architects. Ich portfolio możesz zobaczyć na stronie www.suhuha.com.
Tych projektantów, z którymi współpracuję, jest bardzo wielu i ma z nimi dobre relacje. I zaprasza ich do współpracy. I to jest absolutnie przepiękne, że robi takie teamy projektowe. No a jeden z takich najfajniejszych teamów, chociaż projektantów nieprojektowych, no to jest Stowarzyszenie Architektury Krajobrazu, które założył, finansował jego funkcjonowanie przez pierwsze 10 lat. I to jest dla mnie fascynujące, jak po prostu myślę o tym, jakiego rodzaju społeczeństwo tworzymy jako Polacy, że jak wejdziesz na stronę, to nie znajdziesz żadnej zakładki na ten temat. Marcin się śmieje, że lepiej żeby nie było, bo cholera, co wy tam napisali. No jak ja bym ją pisał, to na pewno bym ją napisał z właściwym szacunkiem i oddaniem hołdu temu człowiekowi, który sprawił, że ta organizacja istnieje i bądź co bądź coś znaczy.
Marcin opowiadał mi, jak wygląda historia, więc od lat jeździł do Norymbergi na Targi Galabau i tam poznał ELKA, czyli European Landscape Contractors Association, czyli Stowarzyszenie Wykonawców Ogrodów, czy też Wykonawców Krajobrazu. To było w latach 90-tych. Dowiedział się, że można się zapisać. Pojechał na zjazd w Szwajcarii, zaczął z nimi rozmawiać. Mówi, że to było wspaniałe doświadczenie w hotelu Utokulm. Najpierw 30 minut jazdy koleją, 15 minut piechotą, piękna panorama, ale też zajebisty hotel, no i że jest jakaś grupka ludzi. No więc przyszedł się do nich i zaczyna się integrować. Po minutach okazało się, że to są chirurdzy, którzy przyjechali na inny zjazd. No ale później zebrali się ci właściwi. Prezesem wtedy był Tony Berger, chyba najbogatszy ogrodnik w Europie, ale Marcin się zachwycał, jak bardzo otwarty człowiek, który wszystkich zapraszał, właśnie też z byłego bloku wschodniego. Marcin mówi im, że w Polsce nie ma takiego stowarzyszenia, a oni, że jest, jest Osto, bo byli w Poznaniu, no ale nie mogli się z Osto dogadać ze względu na po prostu barierę językową, na słaby angielski. No ale zainspirowali go. Mówią, no nie ma takiego stowarzyszenia, to zrób takie.
Na początku był dość onieśmielony. Mówi, w Szwajcarii G+, ma 100 lat, tutaj wszystkie organizacje uczestniczące też są szacowne i tyle lat już funkcjonują. No ale powolutku zaczął się do tego przekonywać i zaczął jeździć po Polsce. Jeździć po swojej konkurencji, po małych, dużych firmach, po całym kraju i namawiał ich, żeby założyć właśnie takie stowarzyszenie. Mówi, że to był wspaniały czas, bardzo dobrze go wspomina. Poznał też szefów lokalnych stowarzyszeń ogrodowych, zapraszał ich też, żeby się w to włączali, natomiast nie udało się to. Miał taką wizję, że prezesostwo można robić na przykład z rotacją co dwa lata, ale oni mieli koncepcję właśnie dożywotniego utrzymywania władzy w swoich ośrodkach, także po prostu na takiej koncepcji elitarno-egalitarnej się nie spotkali. No ale w końcu zabrał tą ekipę do założenia stowarzyszenia. Mówi, że właśnie na początku zarząd był rotacyjny, co dwa lata w innym miejscu Polski. Dzisiaj to jest co cztery lata.
No i różne rzeczy się tam działy w tym SAK-u, do dzisiaj się dzieją. To jest bardzo ciekawe. Nie będę już tutaj opowiadał tych wszystkich niuansów, też Marcin doświadczył różnych sytuacji, historii związanych z nierzetelnością, a może nie wiem, może złośliwością kolegów po fachu, a na pewno z taką niechęcią do solidarności, do właśnie łączenia się i robienia czegoś razem dla wspólnego dobra. Też mówię o Stowarzyszeniu Stawów Kąpielowych, które się rozpadło. No ja też słyszałem te różne historie, też mam swoje doświadczenia z angażowaniem ludzi w działalność społeczną. No ale cóż, na podstawie różnych doświadczeń zrozumiał z kim nie współpracować. Dzisiaj nie nosi urazy. Odpuszcza, nie pamięta. Ja podobnie. Trzeba iść do przodu. Życie jest w przyszłości, nie w przeszłości, chociaż ona nas buduje.
No ale tyle mamy jeszcze do zrobienia. Tutaj Marcin podkreśla, że Polska jest krajem raczkującym. Nasz SAK działa dopiero 20 lat, a za granicą są organizacje, które działają ponad 100. I to świadczy o tradycji zawodu. Tu nie da się oszukać tej długości. I to właśnie widać w biurach projektowych i w krajobrazie, że brakuje nam tego pokoleniowego doświadczenia, brakuje nam tej wiedzy, tego know-how, tego też doświadczenia korzystania z takich obiektów. Jesteśmy bardzo rozwinięci intelektualnie. Nasza myśl twórcza jest na wysokim poziomie, ale brakuje warsztatu. No ale warunki są i oczywiście to będzie się wydarzać. I składam tutaj hołd i jestem wdzięczny człowiekowi, który zapoczątkował.
Co się dalej będzie działo z SAKiem, czy będzie działał, czy nie będzie działał, to się okaże. Ale jest w tym momencie najlepszą tego typu organizacją w Polsce i ma wielu członków i równocześnie sam jest członkiem ELKA, o którym już wspominałem. Tutaj Marcin mówi, że tam w ciągu dwóch lat od założenia przyjęli SAK do ELKI i to już było zabezpieczone, że to w ogóle wspaniali, super ludzie, mega serdeczni, że oczywiście sprawdzali, czy to na pewno jest stowarzyszenie, czy to nie jest prywatna firma, ale jak już się przekonali, że jest to organizacja społeczna, no to przyjęli.
Natomiast jest też członkiem drugiej organizacji, czyli IFLA, czyli International Federation of Landscape Architects, czyli Międzynarodowa Federacja Architektów Krajobrazu. To jest taka organizacja bardzo prestiżowa, robiąca już naprawdę poważne projekty na poziomie światowym. No sama IFLA Europe ma 34 członków, którzy reprezentują 20 tysięcy zawodowców, natomiast jest też IFLA Afrika, IFLA Americas, IFLA Asia i IFLA Middle East, więc to jest takie najpoważniejsze forum branżowe.
Pierwotnie członkiem IFLA był SARP, ale SARP w swoim statucie w ogóle nie uwzględniał architektów krajobrazu, co nie dawało mu właściwie legitymacji do tego, żeby w tym uczestniczył, wobec tego oni musieli przejść taką koszmarną procedurę, że najpierw zrealizowali jako SAK zebranie, sporządzili Memorandum Krakowskie, które było przywołaniem SARP-u do tego, aby wpisali coś w statucie do architektów krajobrazu. Dali im na to rok, ale SARP przez rok tego nie zrobił, w ogóle przez wiele lat tego nie zrobił, a skoro nie zrobili, no to IFLA ich skreśliła i zrobiło się miejsce właśnie dla SAK-u. Ale jak zaczęli aplikować, to okazało się, że Landscape Institute, czyli Wielka Brytania i Greckie Stowarzyszenie Architektów Krajobrazu absolutnie to oprotestowało, ponieważ SAK był połączeniem architektów krajobrazu i wykonawców, i w ogóle, że to nie wolno absolutnie, chcieli tylko architektów. No ale w pewnym momencie zmieniły się władze, które wreszcie ich wpuściły, utemperowały tych protestantów. No i dzisiaj SAK jest właśnie członkiem tej prestiżowej organizacji. Natomiast Marcin mówił, że to była po prostu mordęga, to były lata jeżdżenia na kongresy, taka robota logistyczna, którą robili m.in. z Aleksandrem Böhmem. No ale w końcu się udało.
No i mamy to, mamy to. Natomiast o ile członkostwo w IFLA daje SAK-owi taką bardzo poważną i w sumie niezagrożoną pozycję i możliwości na arenie międzynarodowej, daje to wielkie możliwości, no to najwyraźniej organizacja ich nie wykorzystuje. Natomiast Marcin się już w to nie angażuje, zostawił to ludziom, więc zobaczymy, co będzie. Sam też jestem członkiem SAKu, natomiast ponieważ ja jestem raczej garden designer, no to obserwuję to po prostu z boku i z ciekawością niż z takim głębokim zaangażowaniem.
Ale o wiele bardziej zainteresowała mnie ELKA. I to jest też taka opowieść, która może dla ciebie, jeśli tego słuchasz i jesteś zawodowcem, wykonawcą, będzie dla ciebie interesująca. Bo Elka organizuje praktyki, równego rodzaju wymianę zawodową, która umożliwia pojechanie tam do którejś firmy europejskiej i po prostu, no, uczenie się tego, jak to wygląda u nich. Marcin opowiada przepiękne historie o tym, jak oni są otwarci, jak chętnie pokazują, jak to się dzieje, że naprawdę można się uczyć od lepszych. Natomiast mówi, że od 20 lat, jak rozmawia z ludźmi, to praktycznie tylko jedną wycieczkę udało się zorganizować. No i jakby tyle, i że w ogóle nie ma chętnych, żeby robić taką wymianę. Więc przyznam szczerze, już słyszałem o tym od jakiegoś roku, ale teraz właśnie Marcina pociągnąłem za język, no i mam zamiar w takim programie uczestniczyć. Także gdzieś tam już myślę o kimś i składam właśnie wniosek o przystąpienie do ELKI. Sam zostanę członkiem, pojadę na konferencję, która będzie teraz w Czechach, w Morawach Południowych. No i dobra, wkraczajmy w ten świat europejskiego ogrodnictwa. Bardzo mnie to cieszy, bardzo mnie to ekscytuje też. Także cieszę się z tej możliwości.
Tutaj a propo jeszcze Marcina i Saku, to chciałem zwrócić Twoją uwagę na taką pozycję, w ogóle to stąd też dowiedziałem się o Marcinie, ponieważ internet nie był wtedy bardzo rozbudowany, także takich źródeł wiedzy było tam nie bardzo wiele, chociaż kiedyś kultura blogowa była na znacznie wyższym poziomie. Dzisiaj wielu z tych blogów bardzo merytorycznych nie ma, czy forów na przykład internetowych. Gdzieś ta wiedza też przepadła, a przynajmniej utonęła gdzieś w Google. Może dałoby się to wykopać, może te strony są. Ale na stronie SAK możesz poszukać, czy przez wyszukiwarkę, czy po prostu w Google, znajdź sobie zalecenia dotyczące realizacji terenów zieleni. To jest mała broszura, którą wydano w Polsce, tutaj przetłumaczono właściwie duńskie normy związane z terenami zieleni pod redakcją Marcina w 2007 roku i która jest 60-stronicową pozycją syntetycznie informującą o tym, w jaki sposób właśnie zakładać tereny zielone, w jaki sposób przygotowywać glebę, sadzić rośliny, jakie powinny być warunki zakupu roślin, jakie one powinny spełniać warunki, jak przygotować trawniki, jak realizować prace ogrodnicze, jak pielęgnować. No i tam jeszcze jest rozdział o zielonych dachach.
Także, no to jest taka pozycja, której wtedy w tym świecie, ja wtedy prowadziłem firmę 3 lata, kiedy to zostało wydane i chyba dowiedziałem się o tym i od razu to czytałem, no to nie było takiego know-how, to było po prostu świetne, to było bardzo nowoczesne. Także głęboko odsyłam Cię do tamtej pozycji, bo jest to źródło dobrej, takiej naprawdę rzetelnej i merytorycznej wiedzy, która się wcale nie zdezaktualizowała. No ale cóż, ludzie nie doceniają wiedzy za darmo. To jest przypadek, który często też doświadczyłem osobiście, a broszura została wydana i dystrybuowana nieodplatnie.
A poza tym: “Skąd jeszcze czerpać wiedzę?”, pytam Marcina. Mówi: “Uczmy się od Niemców”, bo sporo norm w Unii Europejskiej i to są ich normy, normy DIN, które są zebrane w jedną książeczkę i tam po prostu jest wszystko. Oni mają swoje stowarzyszenie FLL i oni po prostu bezlitośnie tłuką wszystkie szczegóły. I nie ma wątpliwości, nie trzeba się doktoryzować, robiąc specyfikacje, wymieniać, że trzeba stosować trzy gatunki ziemi, jakieś inne kurioza, albo że trzeba grabić taki żwirek, a innego nie trzeba grabić, bo to wszystko jest po prostu zapisane w normach, że są na ten temat standardy. No i przede wszystkim są to mądre standardy. To jest ten transfer mądrej wiedzy, tych mądrych doświadczeń na polski grunt, to jest coś, co strasznie mi się podoba, chciałbym się tym zajmować, ale to jest gigantyczne przedsięwzięcie, no na kiedyś.
No ale rady dla projektantów. Pytam się Marcina: Jakie ma rady? W ogóle co myśli o współpracy z projektantami? Czemu on zaprasza tych projektantów zagranicznych? Czemu on ich współpracuje z polskimi? No więc generalnie nie jest zadowolony z poziomu projektantów w Polsce, że w ogóle odsetek pasjonatów jest bardzo mały. Marcin mówi, słuchaj, świat jest opisywany przez krzywą Gaussa, wybitnych projektantów jest bardzo mało, tak samo jak bardzo miernych, większość jest przeciętna. Natomiast większość projektów, które dostaje do realizacji w Polsce ocenia jako bardzo słabe koncepcyjnie. No więc się go pytam, co to znaczy dobra koncepcja? Mówi, kurde, dobra koncepcja to jest sztuka, ale tej sztuki się u nas po prostu nie uczy. I że te polskie projekty bardzo odstają od niemieckich, od w ogóle europejskich. Koledzy z zagranicy mówią, że kiedy dostają CV od polskich projektantów, to są bardzo słabe w porównaniu z innymi krajami. I to właśnie wynika z tego, że ta tradycja architektury krajobrazu, projektowania zieleni jest u nas bardzo mała.
Jesteśmy na początku swojej drogi. Nie mamy stowarzyszenia, które by miało 100lat. I dlatego założył SAK.
Mówi, że w Anglii jest tak, że architekt krajobrazu musi być od początku procesu budowlanego. Czyli architekt budowli jest zobowiązany do tego, żeby od początku procesu budowlanego włączać w zespół projektowy architekta krajobrazu. A równocześnie, żeby architekt krajobrazu miał pełne uprawnienia, musi być trzykrotnie egzaminowany. I mają wielki szacunek do takich uprawnień, że ktoś, kto jest architektem krajobrazu, to nim jest i zdał tę egzaminy, a ktoś, kto nie jest, jest po prostu landscape consultant, jak wielu, którzy są też z tego powodu dumni, że oni są tym landscape consultant, bo ten egzamin zdali, a innych po prostu nie. Natomiast mówi, że w Polsce długo się nie wydarzy, żeby architekt szanował projektanta krajobrazu czy ogrodu tak, jak tam. No, może nie, ale działajmy, róbmy swoją dobrą robotę w końcu, zapracujemy.
Co jeszcze? Mówi projektantom, to mówi rada dla każdego projektanta: Idź na budowę.
Rok rób pielęgnację, tak na start. Na drugi rok pracuj przy budowie, przy realizacjach, przeżyj to. Ale mówi, że to nikt w to nie idzie, tak? Co chwilę dostaję maile: Czy przyjmie mnie pan na praktykę, ale mówi, dobrze, zaprasza na praktykę, ale przynajmniej trzy miesiące. Po prostu jak to słyszę, to mówię dokładnie to samo ludziom. Ostatnio właśnie skonstruowałem też u siebie w zakładce współpraca, na jakich zasadach można się dostać na praktykę. Te praktyki, które są z uczelni, czy z szkoły zawodowej, to jest po prostu śmiech na sali, co się niczego człowieka nie da nauczyć. To żeby coś załapać, naprawdę trzeba przepracować sezon przy danym charakterze pracy, tak? Czyli masz sezon praktyki właśnie pielęgnacyjnej, sezon praktyki przy zakładaniu, przynajmniej, i sezon praktyki przy projektowaniu i wtedy, ok, można powiedzieć, że coś, wiesz.
Mówi, że zdarzają się wyjątki, które naprawdę chcą się uczyć, opowiadał o tam dziewczynie, która była strasznie zadowolona, że się uczy, że umęczy się, że uradowana. Natomiast takie podejście jest po prostu ekstremalnie rzadkie. Natomiast starsi, mnie ta edukacja, dzielenie się wiedzą zawsze leży na sercu i też mam taki charakter i z taką ideą prowadzę swoją firmę, że zawsze się dzielę tą wiedzą, którą pozyskuję bez ograniczeń. Natomiast już któryś raz Marcina też dostaje tę informację, że starsi mają to gdzieś, nie? Jakby starsi nie chcą się uczyć. Że jest to też jakiś maleńki odsetek ludzi, którzy, no, jeśli chcą się uczyć, to się uczą, ale większość po prostu swoje już wie i są twardogłowi, co tu dużo mówić. A ja ciągle pozyskuję nową wiedzę, ciągle siedzę w jakimś YouTubie. Ostatnio znajdzie fantastyczne filmy o glebie i o nawożeniu. No ale to dygresja, powtarzam sobie uczelnię.
Inny problem, który istnieje i na który zwraca uwagę projektantów to jest to, że generalnie wszyscy, czy prawie wszyscy projektanci nie współpracują z fitosocjologami i nie zwracają uwagi na siedlisko. Tutaj przywołuję pozycję fitologii stosowanej w ochronie i kształtowaniu krajobrazu pod redakcją Czesława Wysockiego, z którą się zna, Piotra Sikorskiego. No i mówisz, że czyta, praktykuje to dekady i że to jest fundament, że po prostu musisz znać środowisko, musisz znać siedlisko, gdzie będziesz sadził rośliny. I że to jest okrutne, ale dla większości jest to bez znaczenia. I że to nie jest zaraz takie trudne, tak? Albo masz sucho, albo masz mokro, albo masz glinę, albo masz piasek. Mówi o tym, że życie glebowe jest bardzo niedoceniane, dlatego w AKG wszędzie stosują obornik, żeby je zaszczepiać. Ale też później tylko nawożenie fosforowe i potasowe bez azotu i rośliny rosną jak głupie, jeżeli jest ta produkcja właśnie azotu w glebie.
I że jeżeli tworzy zespoły projektowe, to zawsze dołącza do nich fitosocjologa albo botanika, chociaż mówi, że i tak zdarzają się fatalne pomyłki, jakieś błędy ludzkie, niedopilnowania. No ale oczywiście nie można być wszędzie. Natomiast są to kosztowne sytuacje posadzenia rośliny, która jest niedopasowana do warunków i później kilkadziesiąt tysięcy trzeba wydawać na operację wysadzania jej i kupowania nowej i sadzenia jeszcze jakiejś innej, tak? No ale celem jest to, żeby ta roślina rosła właśnie zadowolona ze swoich warunków, w których żyje, żeby była piękna i była zdrowa. Tutaj znowu przywoływał Brunsa, któremu zazdrości wspaniałej jakości roślin w tej skali w ogóle dziewięćset hektarów, że udaje mu się to utrzymać, że każda z tych roślin jest fenomenalna.
No ale projektanci nie mają wiedzy zakresu fitosocjologii, a projektują rośliny i piszą o swoich specyfikacjach różne historie, które później można po prostu wywalić do kosza, no może robią jakieś kopie i wklej, tak? Mówisz, że były takie badania w Warszawie po pięciu latach na trawnikach nie ma ani jednego gatunku, który został pierwotnie wysiany.
Więc jak to projektujemy? Taka jeszcze rada ostatnia, która powtarza się często, z którym bym mistrzem nie rozmawiał. Oczywiście podróżuj, bo podróże są kluczowe. Marcin bardzo promuje wolontariat, zachęca swoje dzieci do tego. No i też podkreśla, że kiedyś był to po prostu element wychowania, nie tylko w naszej pracy, ale ta Grand Tour, czyli taka wielka podróż po Europie, która wymyślona została w XVII wieku dla szlachty, która miała właśnie uczyć języków, uczyć ogłady, edukować, wykształcić smak estetyczny. Marcin sam jest wielkim podróżnikiem, także promuje podróże kształcą. Super.
Wspomnę Ci jeszcze parę takich branżostek, które też sobie wymieniliśmy w rozmowie. Na przykład kwestia tej ziemi, jakości ziemi, dopasowania do tych warunków, żeby nie projektować życzeniowo. Mówi, że mimo standardów w Niemczech pada 30% posadzonych drzew. Dlaczego? To jest bardzo ciekawe dlaczego? Spróbuję dojść tej odpowiedzi, a nie doszedłem jej teraz jeszcze. Też taki przykład, rozmawialiśmy o tym. Ostatnio robię eksperyment pod tytułem koszę trawnik i ten skoszony pokos rozkładam wśród drzew i krzewów, które mam posadzone na łące. Znaczy obkładam pień, żeby zadusić tą trawę, żeby nie musieć jej kosić, ale żeby ją zadusić, żeby ona tam po prostu wokół pnia nie rosła i nie zabierała jedzenia. Więc tutaj rozmawialiśmy o plewieniu tego takiego placka wokół pnia, o czym wspominali mnie parę osób. Pytałem, jaka jest tajemnica uprawy drzew owocowych i mówiły, że właśnie nie może być wokół pnia trawy, bo ona jest zbyt żarłoczna i ona zjada po prostu te składniki pokarmowe i wodę. Więc zacząłem właśnie praktykować tą historię z trawą, bo nie chcę wyrywać trawy, bo to jest dużo roboty, zwłaszcza wśród róż czy tarniny.
No ale on opowiadał z kolei taką anegdotę, że jednak to nieplewienie też ma swoje plusy, że miał kiedyś tam metrów żywopłotu z graba, który zaczął plewić, wyplewił 150 metrów i zostawił, ponieważ nie miał czasu. I później się okazało, co jest lepsze, dlatego że ta wyplewiona połowa uschła, a niewyplewiona przetrwała suszę. To też jest bardzo ciekawe. Może spowalnia wzrost, ale sprawia, że z tej różnorodności ta roślina jednak łatwiej przetrwa, powoli, ale znajdzie tam swoją drogę i ona jako ta wyższa sobie poradzi, wystrzeli ponad trawę, później trawy jej nie zagrożą. Także to jest warte wzięcia pod uwagę.
Inna kwestia, o czym rozmawialiśmy. Marcin jest zwolennikiem materiałów lokalnych, a spośród nich w drewnie. Na przykład modrzewia europejskiego. To jest super, mówi, bo to jest materiał odnawialny, więc jest niski ślad węglowy. No i jak ogród może być w ogóle eko, jeżeli masz drzewo z dżungli? I że już, mówi, mikrodawki randapu są bardziej eko. Natomiast drewno modrzewia bardzo lubi, bo jeżeli tylko jest suchy i nie ma kontaktu z wodą, to stosuje go bez impregnacji. Mówi, że oczywiście przekrój musi być odpowiednio duży, na jakiejś tam elewacji przynajmniej 5 centymetrów. Na jakiejś belki pergoli to znacznie większy. Natomiast według niego jest to najlepsze drewno i stosuje je z powodzeniem w ramach swoich inwestycji. I wytrzymuje długo.
No pytałem go o akację. Mówi, że no dobrze, twarde, dobre drewno, ale ma taki przypadek, że za szybko rośnie w młodości i w związku z tym środek gnije. I dlatego można z niego robić tylko jakieś krótkie elementy, że na przykład na Węgrzech jest 80% lasów robiniowych, ale mówimy tu oczywiście robinii akacjowej, nieprawdziwej akacji. Ale że nie ma desek dobrej jakości. No ale na przykład takie słupki autostradowe wszystkie robią z akacji, bo są bardzo twarde i właśnie wytrzymują, no ale to są krótkie elementy.
Mówi, pytam się go o dęba, no bo tak chwalą dęba, że jest wysycony garbnikami. Mówi, że super, ale tylko i wyłącznie pod warunkiem, że jest zanurzony w wodzie, no bo w glebie też szybko zgnije. I według niego egzotyczne gatunki drewna też w glebie nie przetrwają. Natomiast, no nie garbniki, tak jak w dębie, robią tą robotę wysycając, ale żywica daje trwałość, tak. No i ten modrzew jest żywiczny.Co z kolei podaje się jako argument przeciwko modrzewiowi, no że on się poci, a więc zrobienie na przykład tarasu z modrzewia no nie jest dobrym pomysłem, no bo później na bosaka czy w skarpetkach nie będziesz mógł chodzić. No ale na to Marcin też ma konkretną odpowiedź, że modrzew musi być z suszarni, że on musi być po prostu wykapany z tej żywicy i wtedy tych kropelek już tam nie będą się pojawiać.
A apropo tego randapu, o którym mówiliśmy, to też taki przywoływał absurd, że w Niemczech od 20 lat mają zakaz używania herbicydów na terenach zielonych i że tam jego kolega utrzymuje jakiś teren typu boisko, które jest otoczone ze wszystkimi stron polami kukurydzy i że tamten rolnik na tych hektarach pryska wszędzie kukurydzę, a temu nie wolno po prostu zastosować selektywnego herbicydu na boisku. No to jest takie ciekawe.
A też ciekawostek zwrócił mi uwagę na to, że moja koncepcja ogrodu minimalnego, no to jest w jakimś sensie idea z art and craft z XIX wieku, gdzie przy domu czy przy jakichś miejscach spędzania czasu mamy takie właśnie intensywne zagospodarowanie, uporządkowanie, a im dalej, tym bardziej się to odchodzi w naturalność. No to jest tak oczywiście, no bo też nigdy nie twierdziłem, że wymyśliłem coś nowego, tylko po prostu pozbierałem różne pomysły i wrzuciłem je pod swoim nazwą, żeby łatwiej mi się było komunikować, ale podoba mi się to.
Ostatnie pytanie do Marcina: Jaki jest jego ulubiony ogród? Więc opowiedział mi o ogrodzie Little Sparta w Anglii. To jest taka rozległa przestrzeń podzielona na wiele mniejszych ogrodów z wodą, z dzikim ogrodem. Możesz sobie zobaczyć, ma świetnie założoną, opracowaną stronę internetową littlesparta.org.uk. Marcina ulubionym ogrodem jest Ogród Naturalistyczny. Niskie koszty utrzymania i założenia, małe formy rzeźbiarskie, ale detal, mówi, detal, tak jak kolumienka na łące. To łąka jest przycięta nożyczkami i to widać. I to jest dopiero seksi.
I takim miłym akcentem skończę tę opowieść o Marcinie. Mając nadzieję, że to wirtualne spotkanie z nim wniosło w twoje zawodowe życie, chociaż mały procent tej wartości, którą spotkanie z nim wniosło w moje życie. Także dziękuję ci za uwagę i do usłyszenia następnym razem.
Jesteś projektantem?
Cenisz nasze merytoryczne publikacje? Zapraszamy Cię do wspólnego rozwoju, biznesu i integracji.
Jesteś właścicielem działki?
Szukasz wsparcia przy aranżacji ogrodu?
Zajmujemy się kompleksowo procesem projektowo – wykonawczym. Wypróbuj możliwości naszego zespołu.
Szukasz czegoś innego?