24 07 Gawęda o mistrzyni Małgorzacie Piszczek [Gawędy Ogrodnicze]
23 lipca 2024Na czym polega świat usług luksusowych?
28 sierpnia 2024Legenda polskiej ekologii, ojciec łąk kwietnych, najlepszy znany mi znawca roślin jadalnych i mistrz ogrodu minimalnego – Łukasz Łuczaju.
20 odcinek audycji Gawędy Ogrodnicze
Posłuchaj na swoim playerze:
Przejdź do podstrony podcastu:
Transkrypcja podcastu
Cześć, opowiem Ci dzisiaj o Łukaszu Łuczaju. Jeśli o nim słyszałeś, to nie muszę Ci go przedstawiać, ale zaprezentuję ze swojej perspektywy. A jeśli nie słyszałeś, to myślę, że warto się zainteresować, bo jest to naprawdę mega postać.
Niedawno tytułem przygotowania do tej gawędy odwiedziłem jego ogród. Ogród, nie ogród. Nie zrobiłem żadnych zdjęć i znowu zapomniałem, będąc pod wrażeniem kontaktu z człowiekiem, zrobić sobie selfiaczka na miniaturę. Ale nie zrobiłem żadnych zdjęć ani rolek. Dobra, zrobiłem jedną rolkę, ale nie zrobiłem materiałów, bo tego ogrodu po prostu nie da się uchwycić. To jest dziki ogród, dokładnie tak jak przyjmuje tytuł książki Łukasza najnowszej. A Łukasz jest dzikim ogrodnikiem, jest wielkim dzieckiem, które ciągle się bawi. I to jest przepiękne, bo ja też czuję się takim wielkim dzieckiem, które ciągle się bawi i ogród jest jego piaskownicą.
I podczas tego spotkania miałem takie wrażenie, jakby dawno niewidziany kolega zabrał mnie w magiczną podróż po swoim magicznym świecie bajek, po swoich tajemnych krajówkach. Ale to jest prawdziwy świat i w dodatku tętniący życiem. To prawdziwie zrenaturyzowany krajobraz na kilku, kilkunastu hektarach, z którego człowiek tylko bardzo skąpo korzysta. Spaceruje jedynie i uszczykuje co nieco, gdzieniegdzie. I utrzymuje pewne status quo, pozwalając trwać gatunkom synantropyjnym, szczególnie łąkom kwietnym, ale też bardzo wielu przeniesionym tam gatunkom, które dla swojej własnej fanaberii tam uprawia. Ale raczej pozwala istnieć, pozwala się rozrastać całym populacjom, bo jeśli chodzi o rośliny zielne, to są potężne ilości.
Na wielu poziomach czuję wspólnotę z Łukaszem, ponieważ dzieli się wiedzą chętnie i prawie bez ograniczeń. Podchodzi do życia lekko, ale i na poważnie. I tak łatwo podejmuje imponujące wyzwania, równocześnie mając mnóstwo zapału, żeby być w nich wytrwałym. Jest wolny i bardzo ceni sobie tę wolność. I nie odnajduje się w codziennej rutynie. Inspiruje mnie w nim taka postawa, ja go tak odczytuję, że to człowiek, który wydaje się nie owładnięty pasją osiągania, ciągle czegoś nowego. Raczej podążający za tym, co czuje naturalnie, intuicyjnie. Wybiera różne aktywności, które akurat są potrzebne, albo podyktowane pasją, albo jakąś taką ciekawością.
Łukasz to wrażliwy optymista, łagodny, delikatny. Zachował w sobie najpiękniejsze cechy dziecka. Szalenie przyjemnie jest patrzeć na 13 lat starszego kolegę, który podąża całe życie konsekwentnie drogą swojej pasji, podąża za naturalną ciekawością i w moim odczuciu odniósł dzięki niej życiowe zwycięstwo. Nie pozwolił zniszczyć się światu, ale bawi się nauką, praktyką ogrodniczą, a może szerzej gospodarską, no i przyrodą. Bawi się przyrodą i z przyrodą.
Przede wszystkim Łukasz jest blisko przyrody. Jest bardzo wrażliwy na zmienność przyrodniczą, w tym pory roku, mówi, że szczególnie celebruje wiosnę. Ma w swoim ogrodzie mnóstwo geofitów, czyli roślin, które rozwijają się, rozkwitają w pierwszej części sezonu, zanim las liściasty rozwinie swoje liście, a reszta roku zimują w jakichś bulwach, czy kłączach, czy cebulkach. Z każdą z tych roślin, które uprawia w swoim ogrodzie, czuje więź, to czuć. Wszystkich tych przyjaciół zna z imienia i nazwiska.
To jest przepiękne, jak on żyje z tą przyrodą. Jak idziemy i on nazywa ją po imieniu. Z jednej strony ma o niej potężną wiedzę, taką technicznie, merytorycznie, naukową, a z drugiej strony rozpoznaje ją bardzo na poziomie duchowym i energetycznym. Gdzieś wspominał, że nie wyobraża sobie życia bez przyrody, że umarłby bez niej.
Upatruje w tym źródła życiowego poczucia sensu, bo przyroda działa sprawnie jako cały ekosystem i sama się reguluje.To są powtarzalne procesy, mechanizmy, które można zrozumieć, można im podlegać. Więc tym samym przyroda daje poczucie stabilności. Warunki są przewidywalne. W porównaniu do nieprzewidywalnego krajobrazu zjawisk kulturowych, cywilizacyjnych, związanych z pracą, życiem w mieście, co często wiąże się z przebodźcowaniem, a dalej z jakąś dezorientacją życiową. Łukasz to mówi, że przyroda jest rodzicem, myślę, że takim troskliwym i mądrze pokazującym kierunek w rozpoznaniu swojego korzenia. A przecież przyroda jest korzeniem dla nas wszystkich, ludzi, jako istot żywych.
Mam takie poczucie, że Łukasz żyje z poczuciem misji i edukacji przyrodniczej innych ludzi. Obserwuje, że niestrudzenie znajduje nowe formy wyrazu, żeby zarazić swoją pasją, co uważa za ważne, że to jest w interesie człowieka, żeby znać rośliny, żeby mieć kontakt z przyrodą, żeby rozumieć to, w jaki sposób ona funkcjonuje, w jaki sposób jesteśmy od niej zależni. Chciałby inspirować ludzi, żeby ich życie było bogatsze, żeby obserwowali przyrodę, żeby uczestniczyli w procesach przyrodniczych, żeby korzystali z bogactwa dzikich roślin, żeby tym samym one stały się dla nich ważne i żeby oni je dbali, żeby nie dopuszczali do ich zniknięcia. Tym samym w swoich materiałach stara się przypominać ludziom zapomniane rośliny jadalne i użytkowe, pokazać ich wartość, tchnąć nową wiarę w ich przeznaczeniu, w ich przydatność dla współczesnego człowieka.
Łukasz najbardziej jest znany, mnie przynajmniej, z łąk kwietnych, a szerzej pewnie z jadalnych roślin. Sam czytałem dwie jego książki, “Dziki Ogród” i “Dziką Kuchnię”, ale jest autorem kilku innych bardzo ciekawych pozycji. Pierwsza, taka przełomowa, szalenie dobrze przyjęta, to było w 2012 “Dzikie Rośliny Jadalne Polski, przewodnik survivalowy”. To, że jego wiedza jest potrzebna, możesz zobaczyć po popularności jego materiałów, ale też długość dorobku zawodowego sprawia, że zyskał sobie wielu fanów i jest postacią rozpoznawalną, szczególnie w tych światach, w których stał się zasłużony autorytetem. Podobno studenci garną się do niego, uwielbiają jego kursy na Uniwersytecie Rzeszowskim.
W sieci znajdziesz mnóstwo materiałów, wywiadów. Bardzo ciekawie opowiada, zarówno głosem, jak i pisze. Warto wejść na jego stronę internetową lukaszluczej.pl To jest taki hub informacyjny po jego publikacjach, warsztatach, które prowadzi, na które można się zapisać. No i na YouTubie wpisz sobie samo Łuczaj. Wyjdzie Ci jego kanał, Łukasz Łuczaj Rośliny Jadalne, Dziki Ogród, w którym opublikował jakąś horrendalną ilość materiałów. W dużej mierze krótkich, wartościowych porad przewodnikowych. Elegancko zresztą wszystko podzielone na playlisty. Absolutna skarbnica wiedzy. Ale też na innych kanałach YouTube znajdziesz sporo wywiadów z Łukaszem, sporo jego wykładów, jest bardzo ładnie zmontowany film, taki śliczny rys jego osoby i otoczenia życia – Świat według Łukasza z kanału BM Productions. Możesz zobaczyć tam też dom i ogród Łukasza w 2017 roku. No i możesz o nim też przeczytać na Wikipedii, także szacun.
Łukasz nie jest projektantem, ani wykonawcą ogrodów aktywnym zawodowo, chociaż ma taki epizod w swojej historii. W Anglii robił ogrody w 2003 roku. Potem w Polsce też trochę robił dla ludzi. Ale mimo tego, że nie jest czynnym zawodowcem, postanowiłem zrobić o nim gawędę mistrzowską, ponieważ jest dla mnie mistrzem na wielu poziomach. Na pierwszym miejscu operowania przestrzenią w sposób zgodny z naturą. Wrażliwy, czujący, a jednak pozostawiający miejsce dla człowieka. Nie za wiele, może nawet mniej niż ja w swojej koncepcji ogrodu minimalnego. No ale to jest jednak człowiek, który w tym ogrodzie stale żyje. Codziennie w nim żyje.
Łukasz jest prekursorem łąk kwietnych, ale i dzikich ogrodów. I w moim odczuciu właśnie prekursorem idei ogrodu minimalnego w Polsce. Łukasz zdecydowanie zasługuje na tytuł mistrza. Zarówno dzięki potężnej wiedzy teoretycznej i praktycznej, jaką zgromadził i również dzięki właśnie temu dorobkowi założył wyjątkowy ogród, który jest formą renaturyzacji potężnego terenu. A jego kształt, tego ogrodu, odpowiada w jakimś stopniu jego pierwotnej fantazji czy zamysłowi, ale znacznym prawom natury, której Łukasz pozwala prowadzić w tym procesie twórczym, a jedynie sam odrobinę koryguje, żeby pozwalała wydarzyć się tam roślinom, grzybom, które Łukasz sobie zamyślił też uprawiać.
Jest mistrzem ślizgającym się pomiędzy dziedzinami i światami, pomiędzy ludźmi, a roślinami i grzybami. Jest wyjątkowym ekspertem właśnie w tych dwóch dziedzinach roślin i grzybów. Ma potężną wiedzę etno-botaniczną i fitogeograficzną. Także na przestrzeni historycznej potrafi opowiadać fascynujące historie o tym, jak poszczególne rośliny były wykorzystywane przez człowieka w różnych momentach naszej historii. Kolekcjonuje z przyjemnością tę wiedzę o roślinach jadalnych z całego świata. Dzieli się nią dalej. Mam poczucie, że zawsze myśli o tym, że to ktoś może wykorzystać, że chciałby, żeby ta jego praca przynosiła wartość, żeby była pożyteczna, bo to właśnie przekłada się na sposób, w jaki to robi. To, że to jest naprawdę ciekawe, że jak się go słucha, to człowiek automatycznie wchodzi w taki tryb zaciekawienia, takiego wow, ekstra.
Wykłada swoje kursy, biogeografia i dzikie rośliny jadalne, etnobotanika na dwóch kierunkach, na dietetyce i biologii. Niestety nie na ogrodnictwie. Mówi, że nigdy nie dali mu możliwości uczenia projektantów ogrodów czy architektów krajobrazu, co jest raczej smutne w moim odczuciu. Nie wiem, jak te plany zajęć są układane, ale właśnie dlatego, że są układane tak, to zrobiłem projekt zderzenia z rzeczywistością, bo edukacja studentów na tych kierunkach jest zdecydowanie niewystarczająca i strasznie odstająca od tego, czego naprawdę potrzebujemy później w zawodzie. Pomija się mnóstwo bezcennej wiedzy, która jest bardzo istotna z punktu późniejszej praktyki, czy właśnie projektowej, czy wykonawczej.
Łukasz ma w sobie taką wielką cierpliwość badacza i kiedy opowiada, to też z taką przejmującą cierpliwością i systematycznością, chociaż przyznaje sam, że już jest taki mniej cierpliwy niż kiedyś, że go nosi. Może to wpływ właśnie tej aktywności, bo robi bardzo wiele różnych rzeczy. Może też trochę naszych czasów, gdzie wszyscy jesteśmy tacy hiperaktywni i przebodźcowani. No, bo też w sumie nie siedzi cały czas na tej swojej wsi, ale jedzie do Rzeszowa, wykłada i ciągle jest w kontakcie ze współczesnym światem. Publikuje, dzieli się bardzo dużo, no jest szalenie aktywny.
Wszędzie też dokumentuje swoje obserwacje. Lekko korzysta z kamery, z przyjemnością pokazuje obiekty obserwacji, przedmioty badań, czy w ogóle jakieś obiekty, za pomocą których edukuje innych. Robi to z takim wyczuciem, żeby właśnie odbiorca wyciągnął z tego jak najwięcej. Czuć to, że on myśli z troską o obserwatora, że chce, aby to co pokazuje naprawdę było wykorzystane z jak największym pomysłem, pożytkiem. Bardzo mi się to podoba, bardzo mnie to inspiruje.
W ogóle jest bardzo swobodny w wyrażaniu się przez media. Stawiałbym go jako wzór wielu osobom, które mają wielką wiedzę i mogą się dzielić, a nie robią tego ze względu na lęk przed obiektywem. Łukasz robi to tak lekko i wprost, jakby opowiadał coś sąsiadowi z za płota, to bardzo inspirujące.
Niejednokrotnie wspomina w swoich wystąpieniach o zjawisku rewolucji wiedzy, czyli wtórnym zacofaniu. Szczególnie u mieszkańców miast, którzy bardzo daleko odsunęli się od przyrody i brakuje im elementarnej wiedzy na temat świata życia. Jest wielkim zwolennikiem nauki rozpoznawania roślin. Bardzo ubolewa nad tym, że w szkole na biologii uczy się organów roślinnych, a to jest powodem, dlaczego dzieciaki później rozpoznają to jako coś nieciekawego, zamiast po prostu uczyć rozpoznawania roślin. Mówi później jest efekt taki, że ludzie nie potrafią rozróżnić jarzębiny od bzu, czy dębu od klona.
Łukasz czuje się też prepersem. Ma wielką wiedzę na temat survivalu, przeżycia w dziczy, tak zresztą miała podtytuł jego pierwsza książka. Uważa, że jest to bardzo cenna wiedza, która powinna być szerzej popularyzowana na wypadek różnych sytuacji, gdybyśmy np. musieli ukrywać się w lasach. Uważa, że powinniśmy w jakimś stopniu uprawiać survival i jedzenie dzikich roślin też z tego powodu, żeby kiedy się okaże, że musimy to robić, żeby nas to najzwyczajniej nie walnęło po jelitach, żebyśmy byli w jakiś sposób oswojeni z takim pokarmem. Podkreśla, że ważna jest uważność na te elementy rzeczywistości, które są kluczowe ze względu na przeżycie, właśnie na te aspekty survivalowe. Ale też, że dobrze jest czasem rzucić się w jakiś rodzaj chaosu, który pozwoli się czegoś dowiedzieć, co może być właśnie takim świeżym, odkrywczym spojrzeniem w momentach, w których szukamy drogi.
Łukasz to jest człowiek, który nie boi się ubrudzić i nie ulega takiej presji, żeby życie było wygodne. Chociaż kilkukrotnie mówił już o tym, że nie ma już siły wykonywać tyle pracy co kiedyś, ale woli ciszę i na przykład pracę kosą niż jakąkolwiek maszynę. Ale nie ulega takiej presji higienicznej, nie boi się żyć z przyrodą, nie boi się patogenów i brudnej ziemi. Miał epizody życia w szałasie. Jest takim życiowym minimalistą pod względem dóbr materialnych, chociaż z całą pewnością nie oderwanym od świata technologii. Nie jest oszołomem, przeciwnie, miał stronę internetową w czasach, kiedy w Polsce niektórzy dopiero zaczynali rozumieć, czym w ogóle jest internet. No i jest również bardzo medialny.
Ale w moim odczuciu jest takim wielkim orędownikiem idei ogrodu minimalnego, więc jest też mistrzem w praktyce uprawy ogrodu założonego tak, aby dawać właścicielowi maksimum satysfakcji przy minimum ingerencji i pracy. Jego przepis jest prosty. Mówi, jak nie masz czasu, to sobie wykos tylko polany tu i tam. I tyle. Łukaszu to nie boli zresztą właśnie, że dodaje się metrowym łąka, żeby mu się tam jakieś nasiona nasypały do butów.
Ja mu mówię, że na przykład w wodzie tych łąk, na skraju, podobnie jak na przykład w angielskich ogrodach zrobiłbym takie ścieżki nisko koszone, aby można było swobodnie po nich przechodzić, a nie przeciskać się przez chaszczę. No ale tu jest właśnie ten inny aspekt, że Łukasz nie uznaje hałasu, więc on nie będzie jeździł taką małą kosiarką regularnie. No tak on mówi na kółkach, ale nie użyje spalinowej. Więc takie regularne koszenie jest raczej dla niego uciążliwe. Zresztą on nie widzi w tym sensu, bo je mu chodzenie po łące nie przeszkadza.No mnie to tak bardzo nie boli, w sensie używanie kosiarki. Znaczy trochę mnie to też boli, natomiast jestem gotowy zapłacić ceny za ten efekt. Ja jednak lubię, kiedy ścieżki są niskie.
A propos tego właśnie bycia orędownikiem ogrodu minimalnego. Łukasz ma taki rytm zajmowania się ogrodem. W ogóle jest życie w ogrodzie, ale wychodzi na spacer i robi jakąś jedną rzecz. Mówi, a to se wezmę wiadro, a to se wezmę siekierę, a to se wezmę na przykład sekator. I jakby idzie i coś robi i to jest jego spacer po ogrodzie. Nie przemęcza się.
Sprawia mu to przyjemność. A równocześnie też wiele w tym ogrodzie jest w stanie zrobić. Na tej swojej właśnie ludzkiej ścieżce.
Więc Łukasz Łuczaj jest dla mnie mistrzem w prowadzeniu ogrodu minimalnego. I bardzo się cieszę, że mogłem go przy tym zaobserwować. I na pewno będę go odwiedzał też częściej, żeby wyciągnąć z niego jak najwięcej pod kątem tej naszej bajki, czyli zakładania ogrodów dla innych, projektowania, wykonywania. Chociaż te obserwacje, które teraz czy w przyszłości jeszcze Ci przekażę, będą raczej zorientowane na ten aspekt branżowy, czyli tę stronę przyjemniejszą, bo robienie ogrodów to nie jest proste, bo praca z ludźmi jest męcząca.
Mniej więcej takimi słowami Łukasz podsumował swoje doświadczenia z usługami ogrodowymi, więc zaczęliśmy rozmawiać na ten temat, może ja zacząłem trochę narzekać na starcie. No ale widzisz, nie został w tym. Skoncentrował się na tym, żeby tworzyć swój własny ogród. I zrezygnował z tego, kiedy przestało to już być potrzebne. Podobnie jak teraz, wycofuje się też z łąk kwietnych. Ponieważ mówi, że kosztuje go to bardzo dużo pracy, a ma już inne zajęcia, które pozwalają mu się utrzymywać, którym chce się też poświęcić. Ma tych zajęć po prostu bardzo dużo. Raczej, ogranicza swojej aktywności.
A też zawsze zbierał te nasiona z dzikiego stanu. Nie wszedł w uprawy. Na co też nie pozwala jego działka, która ma bardzo bogate ukształtowanie, poza tym jest w dużej mierze zalesiona. Nie chce też zatrudniać pracowników, tworzyć organizacji, która by go obciążała. Jest pełen szacunku dla Karola Podymy, czy Macieja Podymy, czy Legutko, którzy produkują skutecznie sprzedają łąki w Polsce. Ale równocześnie chce być wolny. Chcę mieć tą przestrzeń dla siebie, na te inne pasje i aktywności, z którym przeznacza czas i energię.
Opowiadał o takim paradoksie bycia liderem, że jeśli chcesz być innowacyjny, to musisz mieć na to przestrzeń. I nie możesz tego za bardzo łączyć z biznesem, bo wtedy zabraknie ci tej twórczej przestrzeni. Jeżeli chcesz być innowacyjny, awangardowy, to musisz dużo podróżować na przykład, a biznes jednak sprowadza na ziemię. Każe ci iść za głosem większości, robić jakieś rzeczy pod publiczkę. No ale też rozumie, że tak działa świat, tak jest urządzony, że większość chce powielać to, co robią inni, a nie tworzyć czegoś swojego. Łukasz zdecydowanie tworzy.
To jest człowiek, który nie zgubił się w takim kieracie. Podąża za swoimi pasjami i marzeniami. Mówi na przykład, że marzy mu się taki permanentny festiwal łąk, że wjeżdżasz do miasta i masz takie kwadraty, których różni producenci mogą pokazać różne swoje mieszanki. A tak marzę. Dzisiaj już marzę o rzeczach banalnych, żeby być zdrowym, żeby mieć siły, żeby nie było wojny w Polsce, żeby ludzie żyli w zgodzie, żeby mieć 100 lat i o własnych nogach móc wejść do każdego zakątka swojej działki. I właśnie nie opowiada o jakichś wielkich osiągnięciach, które ma przed oczami, a równocześnie tą taką tytaniczną, mrówczą pracą przez całe życie stworzył dzieło życia.
Powiedziałem mu, że są ludzie, którzy widzą taką wąską szczelinę w rzeczywistości przed sobą i po prostu muszą nią iść, bo nie potrafią inaczej. No i że on z całą pewnością do takich należy. A on wtedy, że a propo szczelin, to mi da książkę, bo promuje dobrą literaturę i sprezentował mi w swoim odczuciu poetycką wersję Dzikiego Ogrodu w mieście. Michał Książek, uważa go za bardzo dobrą prozę, w jego mniemaniu najwyższych lotów literatura połączona z najwyższych lotów ekologii. Dostałem książkę, więc przeczytam Ci coś z tej książki.
Tytuł: “Atlas, dziur i szczelin”. To są takie przyjemne, krótkie formaty. “Miasto nasiąkliwe. Ucho. Woda. Trzy wielkie betonowe misy z wodą. Na rozgrzanym placu przed teatrem studnie. Każda na tyle duża, że mógłbym się w niej wykąpać, od czego podtrzymuje mnie jakieś ograniczenie kulturowe. W misach pływa najprawdziwsza rzęsa wodna, strzałka wodna, grzybieńczyk wodny, kotewka, orzech wodny. Wszystko wodne, mokre i chłodne. Czuć prawdziwy chłód, choć może to tylko efekt psychologiczny. Krajobraz z wodą i roślinnością stawu wywołała uznane uczucie chłodu, odprężenia, wspomnienia o kąpielach nagło. Czuję cień, którego nie mam. Nieważne, jak to działa, po prostu mi dobrze. Chciałbym, żeby donic było więcej, jeśli nie możemy mieć tu stawu albo bagna. W jednej z donic spływa krętak, mały, śniący chrząszcz o wyglądzie ciemnej kropli rtęci. Jego nazwa pochodzi od zachowania. Owad wywija zawijasy i ósemki, jakby oszalał. Krętaki robią tak w statku, przypominają rozbryzgany płynny metal. Polują na larwy komarów, co ułatwiają im dwudzielne oczy. Część górna przekazuje obraz nad wody, część założona spod niej. Potrafią nurkować, zabierając ze sobą bąbel powietrza, który wisi ich odnoga niczym dowód na puszczanie bąków. Najbliżej centrum krętaki spotykałem w fontannie przy Muzeum Narodowym. Ten tutaj jest prawdziwą niespodzianką.
Na pomysł rozbetonowania 40 metrów kwadratowych placu Defilad wpadły Fundacja Będziezmiana i Fundacja Puszka. Wymagało to współpracy Teatru Studio z Zarządem Pałacu, kilkoma biurami Urzędu Miasta i firmami zajmującymi się zielenią. W efekcie posadzono roślin z Miłorzębem we środku. Donice stanęły obok. Plac Nowego Sąsiedztwa, po tak nazwaną inicjatywę, to zapowiedź przebudowy Placu Defilad. Na wprost wejścia głównego do Pałacu Kultury i Nauki powstanie niebawem Plac Centralny, a zieleniec z Miłorzębem zostanie jego częścią. Na dostępnych wizualizacjach inwestycji stosunek betonu do trawy wypada jednak po myśli biochowu.
Przeczytam Ci inny jeszcze. Plastik. Jest spełnieniem mitu o schludności. Marzenia o materiale absolutnie czystym czy też możliwym do umycia. Odporny na wodę, a zatem i gnicie, butwienie, utlenianie. Plastik wieńczy sięgające neolitu próby wypalania gliny, drążenia w drewnie i starannego zszywania skóry. Szczególnie folia zdziwiła ludzi. Przypominała im liście. Liście chrzanu, w które zawijali masło. Liście eukaliptusa, w których chowali mięso i tofu. Ale była lepsza. Liść po łacinie to folium. Plastik tworzą głównie polimery syntetyczne. Budowa polimerów syntetycznych jest taka sama jak ligniny i celulozy, które budują drzewa. Jednak syntetyczne się nie rozpadają. Dzięki wysokiej masie cząsteczkowej, usieciowanej strukturze i hydrofobii. Tylko nieliczne glony i bakterie rozpoznają w niektórych z nich węgiel, wodór, azot, fosfor i potrafią rozkładać łańcuchy meru. Gdyby nie potrafiły tego robić liście, pnie drzew ginęłyby pod szeleszczącymi hałdami i nie moglibyśmy wejść z tego lasu.
Dobra, jeszcze jeden ci przeczytam. Dendrofobia. Irracjonalny strach przed drzewami, dotyczy obawy przed przygnieceniem upadającą gałęzią, korzeniami penetrującymi fundamenty, a nawet owadami wchodzącymi po gałęziach do domu przez otwarte okno. Na Mazowszu i w niektórych częściach Polski panuje przekonanie, że drzewo nie powinno rosnąć wyższe, aniżeli sąsiedni dom, dlatego się je ogławia. Problemem są także liście, synonim brudu, czy spać mszyc na samochodach. Panikę i mity miejskie o działaniu kancerogennym wywołuje pół topoli. ‘Powinni to wyjebać stąd’. Usłyszałem o topoli rosnącej obok dworca autobusowego w Lublinie. Znamienne, że w granicach historycznych grodów i starówek nie zachowały się drzewa będące rówieśnikami budynków, choć dęby, sosny i jesiony to gatunki długowieczne takie jak cegły, drewno czy zaprawa murarska.”
No to bardzo ciekawe jest. Także polecam. Znak to wydał. Litera nowa.
No co jeszcze? Rozmawialiśmy z Łukaszem też o feng-shui i pytałem się go, gdzie w ogrodach europejskich widzi takie zasady, które można by było nazwać, feng-shui. Mówi, że angielskie ogrody krajobrazowe, to jest to co by wymienił, może też barok. Opowiedział też w jaki sposób ukształtował swoją przestrzeń wokół domu, żeby zatrzymać przy domu energię chi, w relacji do tego co się z nią dzieje w otaczającym krajobrazie. Na przykład wskazał wzgórze jako istotny element blokujący przepływ tej energii w stronę domu. Zlokalizował sam dom w taki sposób, żeby wychwytywał i zatrzymywał jak najwięcej energii. Także świadomie umiejscowił grupy drzew, stworzył tarasy ziemne, aby łapać to chi. W jednym miejscu, w którym był duży spadek umiejscowił takie wielkie bloki betonowe, żeby zatrzymać ten odpływ.
Opowiadał o energii chi jak o lawie, która się rozlewa w takiej mazi. Stworzył w formie takiego gigantycznego gruzowiska zasieki obronne, żeby tą energię zatrzymać, żeby właśnie nie odpływała za szybko. Mówi, że energia powinna gromadzić się w domu i odpływać bardzo powolnie. Że dom ma być jak fotel, czyli ma mieć oparcie i podłokietniki. Specjalnie tak umiejscowił grupy roślin, drzew, krzewów, żeby ta energia, która się gromadzi w domu, pozostawała w nim. Kiedy go słuchałem i kiedy myślę o tym teraz, mam w głowie różnorodne ogrody tworzone przez proste linie i wielkie otwarte połacie terenu trawników, w których aż czuć, jak ta energia błyskawicznie odpływa we wszystkich stronach. A u niego ten dom jest taki przytulnie otoczony, taki ochroniony przez tą roślinność.
Nawet nie mając dużej wiedzy na ten temat, a mimo, że z chińską filozofią i naukami już jestem mocno za pan brat to feng shui w kształtowaniu przestrzeni ciągle jest na liscie do rozeznania, jeszcze czuje się tam takim rozpoznającym, ignorantem, to na poziomie intuicyjnym, kiedy otworzysz się, kiedy czujesz, jak to może działać, to wczuwasz ten przytulność. Wyczuwasz, że jest to dobre.
Z takich ciekawostek gdzieś słyszałem, jak mówił, że 30% roślin w Polsce jest jadalne, a później stwierdził po paru latach, że 40% jest jadalne i im dłużej żyje, tym więcej znajduje sposobów na przygotowanie tych, które do tej pory wydawały mu się niejadalne. Tak spacerowaliśmy po tym ogrodzie i mówił, o, te grzyby można jeść, ale trzeba je gotować kilka godzin, o to też, o to w Chinach jadłem, to potrafią przygotowywać odpowiednio, a to nie, to tylko biegunkę powoduję, tego lepiej nie jeść. W innym miejscu szliśmy przez las i mówię: “Popatrz jak tutaj jest mało ściółki”, a on mówi: “No tak, no popatrz, tutaj są brzozy, które w ogóle dają bardzo mało ściółki, to się w ogóle wszystko, co składa szybko rozkłada, ale jakby były na przykład jakieś buki czy dęby, to byłoby ich więcej. Poza tym, mówi, to jest akurat fragment lasu, w którym zachodzi zjawisko bryokrytyzacji, czyli ściółka jest wywiewana i przez to grunt porastają głównie mszaki, a w ogóle tam roślin zielnych.”
Pytałem się go, co myśli na temat sadzenia wiązów, ze względu na tą grzybową, holenderską chorobę wiązów. On mówi, że sadziłby je generalnie dalej, ale w układach oczywiście mieszanych, nieczyste lasy wiązowe. Tylko, że według niego ta choroba powoli się cofa. No i że oczywiście można też robić żywopłoty z wiąza, dlatego że grzyb nie atakuje tych młodych roślin, niskich na żywopłotach, atakuje duże drzewa. W ogóle wiąz, według niego, nadaje się świetnie na żywopłoty, szczególnie polny. I znacznie lepiej sobie radzi niż na przykład grań. I to jest w Anglii bardzo często stosowane, a w Polsce niezbyt popularne i zachęca, żeby było bardziej.
Pytałem się go też, czy uważa, że klimat się zmienia. Mówi, że tak, że zakłada, że obserwowane przez nas te wydarzenia klimatyczne to nie są jakieś chwilowe aberracje, ale jest to obiekt większej zmiany klimatu.
Mówi, że gdyby miał powiedzieć, jakby chciał, żeby wyglądała Polska, to tak jak te podwarszawskie miasteczka, gdzie jest dużo drzew i ogrody, które są zakładane, płynnie łączą się z tą roślinnością naturalną. Albo na przykład jak ogrody w okolicach Kazimierza Dolnego nad Wisłą, gdzie jest potężna bioróżnorodność.
No i oczywiście pytałem go też o błędy projektantów. Mówi, że to tak, że widzi dużo błędów, ale może to z jednej strony są błędy, z drugiej strony są to po prostu rzeczy, których mu brakuje w ogrodach projektowanych. Wymienia na pierwszym miejscu w ogóle użycie kolorowych roślin, roślin w kolorowych liściach, które dają według niego takie poczucie odrealnienia ogrodu. Dalej użycie zbyt dużej ilości gatunków obcych, a za małej ilości bylin, roślin cebulowych, zwłaszcza w takiej formie łanowej, wielkopowierzchniowej. W ogóle używanie za dużej ilości krzewów jest dla niego obrazem tego lenistwa. Krzewy takie jak tabuły, krzewy bez wyrazu, poza tym, że mają jakieś kwiatki, to nie to.
Razi go też użycie wszelkich obwódek w ogrodach brynowych, czyli jakichś kostek czy klinkierów. W ogóle traktowanie ogrodu jako przedłużenia domu wykończonego panelami podłogowymi. Bardzo mu boli brak szacunku dla starych drzew i taka lekkość, z jaką się je wycina. Uważa też, że jest zbyt dużo trawników i kostki, a za mało roślin okrywowych. Razi go niechęć do liści, do traktowania jakiegoś brudu, który trzeba natychmiast wyrzucić, wygrabić. W ogóle widziałby więcej roślin okrywowych, zamiast np. trawnika begalnego pod drzewami. I rażą go banalni projektanci i banalne ogrody.
Projektantom ogrodów poleca na pierwszym miejscu uczenie się flory rodzimej. Uważa, że jest to przeszłością i stanowczo za mało się tego uczy. Uważa, że jest to zupełnie nie rozeznany potencjał, a przez to, że projektanci tego się nie uczą i nie projektują, no to szkółkarze tego też nie produkują. Uważa, że gdyby projektanci projektowali gatunki rodzime, to klienci przychodziliby do szkółkarzy z takimi zapytaniami i oni zaczęliby to też produkować.
Może tak jest, może tak jest, ale przyznam szczerze, że jak ja sobie wyobrażam taki scenariusz, który miałby być realistyczny, to widziałbym od razu jakąś komitywę na kilku różnych poziomach, żeby zebrała się jakaś grupa z jednej strony osobowości medialnej, może właśnie tak jak Łukasz czy inni twórcy i projektantów, którzy chcieliby projektować ogrody z roślin rodzimych i producentów, którzy zapewniliby ten materiał i wykonawców, którzy chcieliby to realizować, to musiałaby być jakaś mocniejsza, większa grupa, bo tak pojedyncze jednostki mało mogą zdziałać i będą szybko torpedowane przez innych uczestników procesu.
Tak to jest, że na przykład obserwuję teraz, że projektanci na architekturze krajobrazu wymyślają rośliny rodzime, czy drzewa, czy krzewy, czy właśnie jakieś rośliny zielne, a później jest takie narzekanie, że kucharz, że zazwyczaj wykonawca, no co oni tam powymyślali, że tego się nikt nie produkuje, tego się nie da kupić, więc to od razu musiałaby być jakaś grupa, która robiłaby to. Że po strony zamawiających byłoby idealnie, gdyby tak się mogło wydarzyć, gdyby to przyszło od strony mecenasa, więc no zapewne od jakiegoś miasta, które zainspirowałoby taki kierunek i chciałoby za to płacić, albo zamożnych inwestorów prywatnych, co widziałbym chętniej, ale zapewne są na to nieco mniejsze szanse, albo po prostu jest to zwykle znacznie mniejsze skala.
Bo nawet projektanci, którzy mówią, że projektują ogrody naturalne, których obserwuję, to jednak też idą w naturalizm niepolski, taki na przykład teraz topem jest preria, ale hordy preriowe są inspirowane amerykańskim prerią i te wszystkie byliny, które się tam sadzi, często w ogóle rośliny jednoroczne, no to są nie przeżywające w Polsce rośliny, wymagające mnóstwa uwagi i one wyglądają świetnie, wyglądają jak krajobraz naturalny, ale znowu są tym, co Łukasz krytykuje, czyli nie stanowią łańcucha żywieniowego, części łańcucha żywieniowego w naszych polskich ekosystemach. Nie ma tutaj owadów, które by je zjadały, nie ma grzybów, które by się na nich karmili, to wszystko tylko musi się z czasem wydarzyć, więc one fajnie rosną, nie chorują oczywiście często, póki je podlewamy, ale na ogrodach preriowych to niekoniecznie, bo to są rośliny, które są bardziej odporne na suszach, ale są jednak obce, więc to nie jest to, o co chodzi Łukaszowi, do czego zaprasza.
On by chciał, żebyśmy projektowali, z gatunków rodzimych.
Mnie też się ta wizja podoba, natomiast nie wykonuje takiego ruchu, no bo skąd miałbym później te rośliny wziąć, tak? Powiedzmy, że zapewniam już te dwa elementy łańcucha, czyli projekt i realizację, ale skąd wezmę rośliny, musiałbym je produkować. Najprostsze, co robię, to oczywiście sieję łąki, ale gdybym chciał wykorzystywać byliny albo krzewy w dużych ilościach na dużych, wieloheketerowych ogrodach, no jest z tym już problem. Łukasz stworzył swój dziki ogród z bardzo wielu gatunków, rodzimych, ale też nierodzimych.
W ogóle ogród, pytałem się czym jest dla niego ogród, więc pierwsze, co powiedział, to że miejscem gromadzenia różnych okazów roślin, ale też miejscem do powstawania, do podziwiania piękna, do tworzenia piękna, miejscem utrzymywania dużej różnorodności roślin i miejscem uprawy roślin użytecznych. A na poziomie takim ludzkim, miejscem schronienia przed światem i miejscem zbierania pamiątek. U niego te pamiątki to oczywiście przede wszystkim rośliny.
Opowiadał o swojej ewolucji w zakresie zamysłu na uporządkowanym przestrzeni tych własnych działek. Z początku myślał, że będzie dzielił to na prostokąty, później coraz większe, później coraz mniejsze i w ten sposób uzyska dobry efekt, takich szachownic. Mówi, że wtedy na samym początku odwiedziłby jakiś ogrodnik i powiedział, że puściłby to wszystko w jakieś naturalne kępy i ścieżki, ale on nie chciał wtedy tak robić. Ale im później lepiej poznawał swój teren, tym bardziej faktycznie zaczął iść w tę stronę, żeby to właśnie szło miękko, taki, mówił, nieregularny fraktal. A teraz ten fraktal stał się coraz mniej kontrolowany i wyrazisty. Mówi, że kiedyś fascynowało go zetknięcie lasu i łąki, więc wszędzie robił takie mini łączki, tak po 10, 20 arów. Dużo, bardzo małych, otwartych przestrzeni. Podobało mu się, żeby zrobić taką wielką, otwartą polanę i na niej solitary, ale w tych warunkach terenowych, które ma u siebie, to niemożliwe. Ten teren jest zbyt urozmaicony, żeby uzyskać takie gigantyczne połacie.
No a teraz to wszystko już bardzo mocno pozarastało i mówi, że obecnie działa jak bóg, który tworzy swoiste kataklizmy. To znaczy, zostawia wszystko samo sobie, ale co jakiś czas wychodzi i wycina kilka drzew. Wycina np. jakiś tam rząd drzew i tworzy takie zasieki, żeby w jakiś tam obszar nikt nie wchodził. No bo cała też działka jest nieogrodzona. Opowiada o takich zabawnych historiach, że ktoś tu i tam łazie, jakiś grzybiarz po terenie i widzi, że idzie jakaś kobieta. Nazbierała całe naręcza kwiatów i mówi, co pani tu robi? To jest moja łąka, po co mi pani trwała te kwiaty? No i ona mówi, a dobra, to ja panu to dam, pan sobie to wsadzi z powrotem. A ona nie rozumie nic, że to mu się nie przyjmie, że to nie ma żadnego korzenia i już nie urośnie. No i robi takie zasieki ze ściętych drzew. Ja też takie historie u siebie robię, żeby tam nie wchodzili, też mam nieogrodzony kawałeczek. No i ogrodzenia są ordynarne.
Podoba mu się miękkość w krajobrazie i właśnie brak takich ordynarnych znaków cywilizacji. Lubi spontaniczne zarastanie, które tylko w jakimś małym stopniu jest regulowane koszeniem. Ma takie fragmenty działki, które są koszone kosiarką z traktora rolniczego. I mówi do traktorzysty tak, koś tak, jakbyś był pijany i kosił. No i mówi tamten, śpiewał i kosił i wychodziły z tego, właśnie spacerowaliśmy po takim koszonym terenie, takie bardzo łagodne, miękkie linie, które omijają zagajniki. Powtarzają te kształty wytyczone przez samorzutnie rozrośnięte, nie wycięte drzewa.
Łukasz mówi, że obserwuje u siebie takie zjawisko dorastania świadomości i guście. Porównuje to do słuchania muzyki. Kiedy na początku zaczynasz jej słuchać, to sLuchasz bardzo prostej i podoba ci się tam jakiś pop. A z czasem szukasz coraz bardziej skomplikowanej, wysublimowanej. A na koniec stajesz się znawcą i zaczynasz należeć do bardzo wąskiego grona lubiącego taką muzykę, którą potrafi docenić bardzo mało ludzi.
I tym samym ten jego ogród stawał się coraz mniej czytelny dla osób, które nie chcą znawcami roślin. A stał się bardzo atrakcyjny, ze względu na możliwość obserwowania starszych, dojrzałych gatunków, m.in. drzew, które tam posadził. Mówi, jak masz duże, piękne drzewa, to nie potrzebujesz nic projektować, bo one robią całą robotę.
W ogóle Łukasz mówi, że nie ma potrzeby pokazywania tego ogrodu komukolwiek. Znajdzie jakichś biologów czy etnobotaników, którzy potrafią to docenić i wyciągnąć wartość z tej wspaniałej kolekcji i ilości różnych siedlisk. Tym bardziej czuję się wyróżniony, bo przyjął mnie bardzo ciepło i oprowadził wraz ze wspaniałą opowieścią sezonową do tego, co aktualnie mogliśmy zaobserwować. Oczywiście też opowiadał o, tu wyrośnie coś, czego teraz nie widać. Ta opowieść, która każdego dnia jest inna, bo rośliny i grzyby nieustannie się zmieniają. Oprowadza nas po swoim ogrodzie i z entuzjazmem, oczy mu się świecą, opowiada o tym, jak w różnych momentach sezonu różnie wyglądają różne rośliny. Ma w tym ogrodzie potężną ilość różnych taksonów. Kolekcje różnorodnych drzew, krzewów, bylin, cebul.
Mnóstwo roślin przywiezionych z podróży. Mówi, o popatrz, tutaj populacja śnieżycy z jednej sadzonki rozmnażane. Ma wspaniałą kolekcję róż i dębów. Mówi, że jest absolutnym pasjonatem dębów. To, co mogłem zobaczyć teraz, bo sezon jest w trakcie. Mówi, że w ogrodzie ma około 500 gatunków drzewiastych i około 1000 gatunków zielonych. W ogóle jego metoda to jest posadzić na raz 100 lub 1000 egzemplarzy, aby od razu stworzyć jakąś populację, która później już sama o siebie dba. Mnóstwo ma drzew, które przywiózł w butelkach po wodzie mineralnej z całego świata, między innymi z Chin.
W ogóle większa część jego ogrodu jest tylko i wyłącznie liściasta. Nie ma żadnych roślin iglastych. Mówi, że sarny je zjadły, a poza tym w ogóle jest w ogrodach dość roślin iglastych, w krajobrazie, żeby trzeba było ich sadzić więcej. No ale inna część jego ogrodu jest z kolei zupełnie borem jodłowym. Łukasz mówi, patrz, to jest mój białowieża. Cały ten ogród i ta kolekcja jest świetnie dopasowana do jego indywidualnych preferencji, tych związanych ze z pragnieniem obcowania z roślinami, przebywania na przyrodzie, a z drugiej strony korzystania z nich. Łukasz idzie drogą środka pomiędzy byciem ogrodnikiem, a wolnym łowcą.
Co oczywiście w każdej roli wiąże się z pewnymi kompromisami i np. z tym, że pewne części ogrodu są zupełnie zaniedbane. Ale przez to, że tworzy takie potężne plamy populacyjne, to później może z tego swobodnie korzystać i obserwując, i ciesząc się dekoracyjnością tych roślin w dużej skali i równocześnie zbierając je dla swojego pożytku, tak, że nikt im nie uszczupli, nie zniszczy tej populacji, bo jest z tego po prostu więcej niż jest w stanie zużyć czy przejeść.
W ogóle to jest piękne, że Łukasz myśli hektarami, on nie dziubdzia. Ogród, który jest przy jego domu to jest hektarów. Oprócz tego ma jeszcze inne działki. To mnie osobiście bardzo cieszy, że tyle ziemi jest własnością człowieka o takim renaturacyjnym pomyśle na gospodarowanie. Gdyby inni właściciele mieli podobne podejście jak Łukasz. No ale może, słuchając tego, przełożysz to na swoją pracę i będziesz ich zapraszać, żeby zakładali naturalnie i leśne ogrody. I może część z tego posłucha. Myśląc nie tylko o sobie teraz, o swoich chwilowych lękach czy kaprysach, ale o przyszłych pokoleniach.
Tak jak Łukasz, który myśli w skali rodu, w skali historycznej. Mówi, nawet jeżeli najbliższe pokolenia nie będą tutaj nic robić, to może drugie czy czwarte pokolenie doceni jego wysiłek. Może w przyszłości obudzi się w rodzinie jakiejś botaniki. Będzie odkrywał to, co on tam posadził. Dużo energii przeznacza na to, żeby przekazać swoim córkom wartość, jaką jest ten zbiór roślin. Ale równocześnie podchodzi do tego bardzo łagodnie i lekko. Mówi, a coś tam po mnie zostanie.
W toku zakładania ogrodu zdarzyło mu się też posadzić kilka gatunków, które okazały się niezniszczalne inwazyjne, na przykład amorfa. Pokazywał mi takie tam wielkie kępy. Mówi, że od lat walczy z nią różnorodnymi sposobami i chemicznie. Ale to jest jakiś węgierski potwór, który niczemu się nie daje, ciągle tworzy nowe odrosty. Chodzimy po ogrodzie i wyrywa coś. Pytam, co wyrywasz? A, czaremkę amerykańską. Chociaż chyba tego akurat nie sądził, nie pytałem. Pytałem się go, ile razy trzeba skosić nawłoć, żeby się jej pozbyć. Mówi, że z 10 razy.
Opowiadał mi o swojej znajomej, która zakłada ogród ziołowy. I mówi, że też zapragnął taki ogródek założyć. Mówi, że tak może na 10 czy 20 arach. Ale jest to… wymaga rozważenia, ponieważ są to stosunkowo niskie rośliny. Wymagałoby odchwaszczenie terenu na start. Później, regularnego odchwaszczania. Więc pytam się go, jak by się za to zabrał. Mówi, że albo rantał, chociaż wolałby mnie. Ale nie wyczułem u niego dogmatyzmu. Ja zresztą też nie jestem w tej dziedzinie dogmatyczny. Ale to w końca są zioła, pod zioła to może jednak niekoniecznie. Natomiast mówi, że najlepiej byłoby przekryć na rok czarną folią. To byłoby bardzo skuteczne. Albo zaorać i później walczyć z tym, co wychodzi, czyli plewić.
Miał też taką koncepcję ciekawą. Żeby kupić betonowe pierścienie. Takie jak do studni. I porozkładać je na łące. I tam w nich właśnie posadzić rośliny zielne. Co stworzyłoby takie podniesione kwatery. I ludzie niewykwalifikowani, którzy zajmują się koszeniem tej łąki. Wiedzieliby, że tam wewnątrz mają nie kosić. Można byłoby to też wtedy ładnie oznaczać. Gdyby to zrobić na odpowiedniej wysokości, myślę, że na dwa takie kręgi, żeby nie trzeba było się schylać. No bo jednak do jednego kręgu to trzeba byłoby przyklęknąć, a dwa to można było podchodzić jak do stołu. I swobodnie sobie plewić czy zbierać te zioła z takiej wysokości. Natomiast dużo trzeba było takich kręgów umieścić. Nie wiem też, jakie on ma ambicja na taki ogród kolekcji działowej. No ale to ciekawe.
Dzikiego ogrodu Łukasza nie da się pokazać jako wzór żadnemu klientowi. Przynajmniej ja bym nie mógł swoim klientom, bo to jest dzicz. To jest jego piaskownica, jego spacernia. Jeśli chcesz go zobaczyć, zapisz się na któryś z warsztatów. Łukasz nie kładzie specjalnego nacisku na estetykę i kompozycję. Natomiast zasady, które opracował, którymi się kieruje tworząc ten ogród możesz sobie dowolnie zinterpretować. Możesz kierując się nimi ułożyć wspaniałą przestrzeń w swoim własnym guście. I układzie funkcjonalnym dopasowanym do swojego klienta, do współczesnego klienta. Bo to jest w istocie ogród minimalny. Z tym, że Łukasz nie bardzo włącza do niego luksusowe wyspy ogrodowe, u niego miejsca spędzania czasu są równie minimalne jak reszta ogrodów. Więc to jest ta jedna, jedyna różnica. No i może więcej ścieżek z regularnie koszonej trawy, które bym wprowadził.
Zrelacjonuję Ci swoje wrażenia. Takie fragmenty, w moim odczuciu najciekawsze z jego książki – “Dziki ogród”, którą i tak warto kupić i przestudiować pod kątem z jednej strony wartościowych porad z punktu widzenia projektanta ogrodu. Ale z drugiej strony ze względu na opowieść, którą Łukasz ma i która sprawia, że wszystkie te merytoryczne rady układają się w pewną sensowną konstelację. Łukasz przygotował taki katalog, alfabet minimalistycznego dzikiego ogrodu. Ogrodu, w którym pozwala przyrodzie rządzić się samej, ale wykonuje różne drobne zabiegi, aby na tym kilkunasto hektarowym terytorium utrzymać maksimum różnorodności biologicznej. To są takie ciekawe zjawiska czy zasady.
Pierwsza, adaptacja. Czyli, że ogród adaptuje się do niego, a nie właściciel adaptuje się do ogrodu. Stworzył tę przestrzeń tak, żeby przynosiła mu jak najwięcej przyjemności. Pisze: “Jeśli jestem przemęczony, nie zmuszam się do pracy w nim. Nie lubię bielić rada? Nie mam. Nie lubię sadzić warzyw? Nie sadzę.” Wskazuje, że ogród ma swoją bezwładność. Nie trzeba się spieszyć z wykonywaniem jakichś zabiegów, zanim stanie się absolutnie dziki, że można coś skosić wiosną, można skosić jesienią. A jeśli nie skosić się w danym roku, to nie szkodzi. Może od razu nie stanie się to jeszcze lasem. Może można skosić dopiero w kolejnym i nie trzeba się tym za bardzo stresować. Zwraca uwagę na kontemplację cykliczności po roku.
Dalej na to, że odrobina destrukcji jest wskazana, bo to powoduje najwięcej bioróżnorodności. A ta bioróżnorodność jest wartością. Tak jak zwalenie się dużego drzewa powoduje zwiększenie ilości światła i rozrośnięcie się na tej polanie gatunków, które nie miały szansy tam zostać. Wymienia eliminację gatunków inwazyjnych jako istotny element pracy w ogrodzie, bo wypierają one nasze rodzime gatunki. Apeluje, żeby ich nie sadzić i niszczyć sielki.
Zachęca, żeby podzielić teren na różne fragmenty, żeby w części zrobić las liściasty z jednych gatunków, w części z innych, w części łąka koszona w jednym terminie, w części w innym, żeby było jak najwięcej różnych siedlisk. A szczególnie siedlisk, które tworzą skraj lasu i żeby były skraje północne i skraje południowe, zwłaszcza na nich powstaje najwięcej różnorodnego życia. Wskazuje, że to, co podziwiamy w naturze, to często populacje jednego gatunku występujące w dużych skupiskach i to powoduje odczucie wrażenia harmonii. Dlatego sugeruje, żeby sadzić właśnie w dużej ilości roślin, też w sposób maksymalnie naturalny, na przykład rozsypać cebulki na trawniku, a nie sadzić regularnie, na planie szachownicy czy równogródnie.
W ogóle proponuje, żeby w jakimś sensie infekować teren roślinami, które dobrze czułyby się w tych warunkach, jakie mamy na działce, ale nie mogły się tam dostać z powodów czysto logistycznych. Że można przynieść ściółkę z lasu albo zabrać gdzieś nasiona i rzucić na działkę, żeby się rozrosły. Pięknie pisze: “Kontrasty. Doceniajcie kontrast. Kontrast między wielką otwartą przestrzenią łąki a zwartą ścianą lasu jest czymś estetycznie doniosłym. Zadbajcie, aby mieć u siebie i takie miejsce”. Później mówi o lukach, czyli o takich polanach, które właśnie w lesie puszczają światła i tworzą inne warunki do wzrostu. No i żeby zostawiać też martwe drzewa, bo na nich rozrastają się grzyby i inne życie.
Zachęca, żeby polubić pokrzywy, ponieważ one też są elementem łańcucha żywieniowego wielu gatunków owadów. Proponuję, aby włączyć życie w ogrodzie w rytuał codzienności, żeby stworzyć sobie jakąś czynność, która będzie nierozerwalnie powiązana z ogrodem. Na przykład codzienny poranny obchód z kawą. Wskazuje na wartość starych okazów roślin, zasługujących na szczególny szacunek, żeby ich nie wycinać. Wbrew ruchowi no-dig nie namawia panicznie, żeby nie przekopywać czy nie deptać gleby. Mówi, podeptaj ją sobie w jakimś miejscu, wyrosną tam inne rośliny, które są odporne na deptanie i lubią takie warunki.
No i wskazuje, jak ważne jest to, żeby rozpoznać warunki na swojej działce, czy są piaski, czy są gliny, czy są suche, czy wilgotne. Żeby rozpoznając to siedlisko, prowadzać rośliny z podobnych siedlisk, a nie upierać się, żeby na siłę rosło tam coś, co po prostu takich warunków nie lubi. Często podkreśla, jak ważna jest bioróżnorodność i aby ją wspierać, musimy ograniczać monokulturę. Jeżeli mamy na przykład las jodłowy czy brzozowy, to powycinajmy trochę tych drzew, żeby wpuścić światło dla innych gatunków, które będą mogły się w nim rozrosnąć.
W ogóle proponuje, żeby różne części ogrodu traktować w różny sposób, żeby przygotować glebe różnorodnie, żeby łąki kosić w różnych terminach, w różnych miejscach. Żeby nie było wszędzie tak samo, dzięki temu jak najwięcej gatunków będzie mogło znaleźć jakieś swoje fajne, wygodne dla siebie miejsca i tam zyskać przewagę nad innymi, które poradzą sobie z kolei kawałeczek dalej.
Metoda prowadzenia dzikiego ogrodu, jaką Łukasz przyjął, to jest balansowanie pomiędzy klimaksem, a jakimiś działaniami, które zatrzymują dojście do klimaksu, a jakimiś kataklizmami, które w tym klimaksie robią przestrzeń, żeby mogło pojawić się coś prostszego, coś poniżej. Klimaks, czyli to jest najwyższy, najbardziej dojrzały poziom cywilizacji roślin, czyli zwykle las jakiegoś rodzaju. To jest ostateczne zbiorowisko, powyżej którego już nie ma jeszcze kolejnego. Tradycyjnie to wygląda na przykład tak, że mamy jakieś bagnisko, które się spłyca, czy skrapowisko. Później na tym powstaje łąka. Na łące pojawiają się pierwsze drzewa, krzewy. Jest łamanie wiatru. To są gatunki pionierskie. Później, kiedy one zbudują warstwę próchniczną, sprawią, że będzie słabszy wiatr, stworzą przyjaźniejsze warunki, to pojawią się z kolei gatunki już takiego dojrzalszego lasu, jakieś tam buki, jesiony, jodu. One zaczną tworzyć swoje populacje, aż w końcu rozrosną się do takiego poziomu, w którym zdominują całe otoczenie, czyli stworzą ten klimat.
Sukcesja postępuje dotąd, póki nie powstanie klimat. Łukasz na pewnym etapie tę sukcesję zatrzymuje, na przykład kosząc łąkę w określonych momentach, czy później powiem jeszcze w jakich, albo właśnie wycinając jakiś środek lasu, żeby ta łąka znowu mogła się tam pojawić, albo żeby na przykład jakieś podrosty, mniejsze drzewa, krzewy, żeby dostały więcej tego światła, żeby mogły się rozrosnąć, jakichś innych gatunków niż te, które w tym klimacie dominują. Więc jest to taka swoista gra procesami naturalnymi.
I to jest jego metoda, jak to ma działać. Pisze, że “kiedy podejmujemy decyzję o prowadzeniu dzikiego ogrodu, musimy się zastanowić, który kawałek pozostawimy sam sobie, żeby kiedyś, za kilkaset lat, przypominał puszczę, a w którym chcemy zatrzymać sukcesję. W każdym dzikim ogrodzie da się wydzielić te dwie części, a jaka będzie ich proporcja, zadecydujemy sami, zgodnie ze swoimi potrzebami i możliwościami”.
Łukasz dużo w książce pisze o zjawiskach przyrodniczych, o tym, jak działają te procesy. Warto do tego sięgnąć samemu i to spokojnie przeanalizować, ponieważ podaje tę wiedzę znacznie przyjaźniej niż jakikolwiek podręcznik, ale możecie dzięki temu zachęcić do sięgnięcia po podręcznik i pogłębienia tej wiedzy dalej, co jest wysoce wskazane.
Wspomina o szczególnie inwazyjnych gatunkach, których absolutnie nie wolno rozprzestrzenić. To są oczywiście barszcze Sosnowskiego i Mantegazziego. Jest to też dąb czerwony, o którym nie wiedziałem, czeremcha amerykańska, niecierpki: himalajski i drobnokwiatowy, rdestowce: japońskie i sachalińskie, klon jesionolistny, nawłocie: kanadyjska i olbrzymie, urdbek janaga, a także przegorzan węgierski i trojeść amerykańska. Zwróć uwagę, że są tutaj podane gatunki, a nie rodzaje. Nie każda nawłocie jest inwazyjna i nie każdy niecierpek, i nie każdy przegorzeń, tylko właśnie te konkretne gatunki. Warto sobie więc to wbić, wyryć, na blachę w swojej głowie, nauczyć się rozpoznawać te rośliny i świadomie je stosować, czy też raczej zwalczać.
Zadaję pytanie, jak sprawdzić, żeby to, co sądzimy, wyglądało naturalnie? Więc, odpowiada, natura nie lubi linii prostych. I w ogóle rośliny w przyrodzie nigdy nie są też rozmieszczone absolutnie równomiernie. Natomiast lubią okręgi, chociaż te okręgi też oczywiście nie są równomierne i z czasem okazuje się, że rośliny z jednej strony rosną lepiej, a z innej strony gorzej. Podpowiada, żeby przyjrzeć się, jak wiatr układa śnieg lub piasek na wydmie. Pisze: “Płatki i ziarenka formują się w kształcie sinusoidy lub w krzywą rozkładu normalnego, albo jej wersję spłaszczoną i symetryczną. Możecie starać się kopiować te kształty, które są w ogrodzie i przez tym pomyśleć, czy są naturalne”. I też wiele okładów naturalnych ma kształt fraktalu.
Kiedy przesadza drzewa, skraca jego korone, tak, żeby wydała wielkości korzeni. Zwykle ucina jedną trzecią wierzchołka i połowę z bocznych gałęzi. Zwraca też uwagę, jak ważne jest, żeby szyjka korzeniowa była posadzona na równo z ziemią, co nie dotyczy krzewu, które często lubią być posadzone nieco głębiej. Podkreśla, że bardzo ważne jest, żeby nie zawijać korzeni, lepiej je uciąć. Uważa, że przy roślinach pozyskiwanych z natury lepiej jest posadzić kilka jednometrowych niż jedno dwumetrowe, no bo się lepiej przyjmuje, bo jest większa szansa, że przeniesiemy tą wyrwę korzeniową w niezbyt uszkodzonym stanie, a przy dużym musielibyśmy użyć koparki, gdzie jest większa szansa.
Piszę, żeby przynajmniej raz w roku obkosić takie świeżo posadzone drzewa, żeby miały mniejszą konkurencję ze strony roślin zielnych, no i że dobrze jest je zabezpieczyć przed sarnami i jeleniami, które po prostu nagminnie zjadają. Najlepsza jest siatka leśna na wysokość człowieka.
Stworzył świetne porównanie las liściasty czy iglasty, co wybrać? Las liściasty – plusy. Pory roku wyraźnie się różnią. Na wiosnę las wypuszcza nowe liście, a jesienią mieni się wieloma kolorami. Dzięki zmienności oświetlenia w lesie liściastym możemy posadzić gatunki kwiatów leśnych, kwitnących wczesną wiosnę. Zawilce, śnieżyczki, przylaszczki, cebulice, miodniki, rednlki, barwinek, czosnek niedźwiedzi. Na przedwiośniu będą tworzyć barwne kobierce. Las liściasty nie zabiera światła w zimie. W chłodnej porze roku potrzebujemy słońca. Jeśli wokół domu rosną drzewa liściaste, nie zacieniają go zimę, za to w lecie dają przyjemny cień. Minusy. Słabiej chroni przed zimowym wiatrem. Zimą staje się mało przytulny. Niektórzy uważają, że jest wtedy nudny.
A las iglasty, lub jak się mówi w niektórych regionach, szpilkowy. Plusy. Daje poczucie stabilności, spokoju, dzięki temu, że nawet w zimie zostaje zielony jak grzyb. Chroni otoczenie przed zimowymi wiatrami. Stanowi świetną osłonę dla krzewów wrażliwych na mrozy lub wiatry, np. ostrokrzewów, orzeznaczników, klonów palmowych, oczarów. Można mieć własną choinkę. Drzewa iglaste dają dobre drewno budowlane, bardzo proste i odporne na szkodniki dzięki żywicy. Minusy. Pory roku niewiele się różnią. Ich gleba jest zakwaszona przez ściółkę iglasty. Dodałbym jeszcze, że las iglasty jest znacznie lepszą zasłoną przed dźwiękami. Zwłaszcza świerki czy jodły, które są gęsto posadzone na skraju lasu, tworzą taką stosunkowo szczelną zasłonę. Las iglasty jednak słabiej chroni przed dźwiękami, bardziej się rozchodzą. Zwłaszcza zimą, wtedy jest tam najgłośniej.
Też zwraca uwagę, jak różne rośliny rosną pod różnymi gatunkami roślin. Z jednej strony jest to zależne od ilości cienia jakie dają te drzewa, ale z drugiej strony stricte od tych gatunków i jak one przekształcają krajobraz jak pływają na górę. Pięknie pisze o skraju lasu, który jest szczególnie południowy skraj, to najcieplejsze obszary w krajobrazie. Można tam uprawiać różne rośliny ciepłe i światłolubne, często aromatyczne zioła.
Opisuje świetną metodę zakładania żywopłotów w Anglii, kiedy gatunki, które silnie się rozrastają, też rozłogami, raz w roku nacina się u nasad pnia w trzech czwartych i nagina, montując do ziemi specjalnymi hakami, dzięki czemu one mają impuls do wzrostu, a równocześnie są ciągle połączone z korzeniem, ukorzeniają się i rosną bardzo gęsto. I co jakiś czas robi się właśnie taką operację, może co roku, nachylania tego żywopłotu, nacinania go u nasady. Dzięki temu on się robi bardzo gęsty i tworzy doskonałą zaporę przed dzikimi zwierzętami albo przed tym, żeby na przykład owce czy jakieś bydło nie wydostały się z pastwiska. No i poleca na żywopłot dzikie róże głogi, jeżynę tarminę, czyli gatunki kolczaste.
Z drzew poleca buka, graby, klon polny, a nie poleca klonu pospolitego, jawora, leszczyny i bzu czarnego bo dają za silne odrosty. Część książki poświęcił stworzeniu takiego bardzo przyjemnego opisu ilustrowanego, przybliżającego polskie rośliny drzewiaste, krzewiaste i zielne. To warto sobie przejrzeć, poznać lepiej nasze rodzime gatunki. No i oczywiście łąki, które definiuję jako miejsce pełne światła, w którym nie ma drzew. To są rozdziały, które czytałem po kilka razy, żeby naprawdę dobrze zrozumieć, na czym polegają zasady zajmowania się łąkami i przyswoić, utrwalić tą wiedzę. Będę tej jesieni też zakładał zupełnie nowy ogród, więc już się cieszę, bo będę sobie tam eksperymentował właśnie z różnymi rodzajami łąk.
No i co jest najbardziej kluczowe? Łukasz tak wprost wskazuje, że musisz zwracać uwagę na to, co kwitnie i co chcesz, żeby kwitło na twojej łące, bo to, kiedy masz skosić łąkę, zależy od terminu kwitnienia roślin, które chcesz na nim mieć albo nie chcesz ich tam mieć. Pozwolę sobie tutaj zrobić taką opowieść na temat w ogóle mojej świadomości, podejścia do łąk kwietnych, które w dużej mierze bazuje na tym, czego uczy Łukasz. Są to oczywiście informacje przetworzone przeze mnie i przez moje własne doświadczenie, więc akurat tego fragmentu nie chciałbym, żebyś podbierał jako stuprocentową relację, a raczej jako interpretację czy adaptację jego nauk do mojego podejścia.
Więc przede wszystkim wszystkie rośliny kwitną, więc każda łąka jest kwietna i to już jest tylko kwestia estetyki. Które kwiaty ci się podobają, a poczucie piękna wynika z twoich przekonań. Więc jeżeli masz takie przekonanie, że tylko angielski ogród bylinowy, czyli taka łąka będzie piękna, albo na przykład ogród preriowy, jeżeli oglądasz Gardeners World i tylko takimi obrazkami naświetlisz swoje tęczówki i swój mózg, to tylko takie rzeczy będą wydawały ci się ładne. Jeżeli będziesz chodzić na przyrodę, łazić po łąkach, oglądać co rośnie w rowach, chodzić na skraj lasu i tym naświetlać swoje tęczówki, to twoja estetyka, twoje podejście do tego się zmieni, że to oczywiście polubisz, jeżeli będziesz robić te czynności z sympatią, te obserwacje, to tak uformujesz swoje wewnętrzne przekonania na temat tego, co jest piękne.
W ogóle sama idea łąki w ogrodzie to z jednej strony bardzo efemeryczny, a z drugiej strony bardzo pracochłonny w utrzymaniu etap. O co mi chodzi? Jeśli gdzieś jest ciepło, woda i słońce, to muszą być rośliny. Jeśli jest tylko słońce bez wody, to mamy pustynię, roślin jest tam bardzo mało. Jeśli jest trochę więcej wody, to mamy sawannę. Potem, im warunki są lepsze, pojawiają się różne łąki. Jeśli łąka nie jest wyjadana, wykaszana albo wypalana, to zamienia się w las, to co mówiliśmy wcześniej o sukcesji. Las to jest najwyższe stadium roślinnej społeczności, czyli właśnie ten klimaks. Więc łąka jest etapem przejściowym w procesie sukcesji, czyli etapem zarastania świata przez rośliny.
W warunkach ogrodowych łąka zawsze będzie półnaturalna, bo zawsze będziesz jakoś ingerować w to, żeby nie stała się lasem. Im bardziej się uprzesz, że ty wiesz lepiej, co na tej łące ma rosnąć, tym więcej będziesz mieć przy niej pracy. Już samo to, że się upierasz, żeby nie mieć tam lasu, tylko mieć łąkę, to już zmusza cię do pracy i już cię zmusza do tej walki z naturą, więc łąka jest nierozerwalnie związana z nakładem pracy, które musisz włożyć, żeby ona po prostu tą łąką była.
Mega istotną zasadą przy zakładaniu, prowadzeniu łąki kwietnej jest zwiększanie różnorodności. Generalnie tym lepsza łąka, im bardziej jest różnorodna biologicznie, tym bardziej stabilna i tym więcej daje życia owadom, ptakom i w życia w glebie. Co ciekawe, najbardziej różnorodne łąki są na bardzo ubogich i suchych glebach. Dlatego, że żaden silnie rosnący gatunek nie może je zdominować. Na przykład jakieś trawy, czy nawłoć, czy pokrzywy. I wiele zachwycających nas gatunków przystosowało się do życia w nie urodzajach właśnie.
Mega istotne, łąki nie nawozisz, tylko kosisz. Dlatego kosimy łąkę i zabieramy pokos, czyli to, co skosiliśmy, żeby gleba była uboższa. Bo w takich warunkach wyrośnie jak najwięcej różnych roślin. Jeżeli zostawisz ten pokos, to on się rozłoży i użyźni glebę i wtedy właśnie dojdą do głosu gatunki górujące, które sprawią, że te inne, delikatniejsze, walczące o przetrwanie w trudnych warunkach znikną po prostu. Ich nasiona zostaną, ale one znikną.
No i teraz nasiona. Kluczowy jest termin koszenia. To wpływa Ci na to, co wyrośnie na łące. I to jest bardzo indywidualna sprawa, co Ci się podoba. Najlepiej jest skosić łąkę tuż po przekwitnięciu ulubionych kwiatów. Zostawić ten pokos, żeby nasiona w nim dojrzały, żeby się wysypały. I później zebrać ten pokos, żeby nie powstał wojłok, czyli taka warstwa samo użyźniająca, która będzie później też utrudniać kiełkowanie. Z tego samego powodu trzeba grabić, czy tam wydmuchiwać, ale usuwać liście opadłe z drzew, żeby nie powstała taka warstwa właśnie, przez którą później te delikatniejsze rośliny nie będą mogły się przebić.
Łąki nie nawozisz. Poza ewentualnie wapnem magnezowym, które zwiększa różnorodność odkwasza, jeśli masz taką potrzebę, żeby zmienić warunki dla jakichś niechcianych roślin albo zbudować dla pożądanych roślin. Opcjonalnie, jeżeli masz łąkę na piasku, to świeżo założoną można nawieść azotem i obficie podlać. Ale jeśli będziesz nawozić rośliny na łące, to one po prostu wystrzelą w górę i te pionierskie gatunki będą zbyt wybiegnięte i się połamią, a te dominujące je zarosną. No i zniszczysz sobie tą różnorodność biologiczną.
Jeśli chcesz założyć łąkę w świetlistym lesie, to tam możesz nawieść próchnicę i ściółki, bo te rośliny to lubią. Generalnie pokochaj to, co przynosi Ci natura i koś.
Najlepsza łąka to jest taka, która wyrośnie sama, więc zamiast kupować mieszanki, ciesz się tym, co masz, zasiane przez naturę i koś to właśnie taką metodą, żeby wyglądało dla Ciebie jak najatrakcyjniej. Łukasz tutaj mówi, żeby warto przyjąć kilka scenariuszy koszenia i robić to pasami. Z czasem rośliny się dopasują i zostaną tylko te, które lubią właśnie takie koszenie. Czyli jeżeli chcesz się czegoś pozbyć, to skoś to tuż przed rozwinięciem kwiatów.
Jeśli szukasz jakiejś jednej reguły, jak zajmować się łąką kwietną, to możesz sobie zapisać, że kosić ją zawsze, jak dojdzie do kolan. Na piasku to będzie jedno koszenie w roku, na glinie cztery razy w roku.
Jeśli chcesz pobawić się właśnie w taką pasową mozaikowość, to możesz jeden pas skosić między na przykład połową czerwca a potem możesz powtórzyć koszenie. Albo nie. Drugi pas możesz skosić tak samo, ale jeszcze drugi raz z początkiem sierpnia. Trzeci pas na przykład możesz skosić między połową maja a połową czerwca. Pierwszy raz, a potem powtórzyć dwa, trzy razy. Albo nie. A czwarty pas na przykład możesz skosić tylko raz między początkiem a połową sierpnia. A piąty pas na przykład możesz skosić tylko raz na trzy lata. Jeśli chcesz mieć na tej łące jakieś miejsce na piknik albo właśnie jakieś ścieżki do chodzenia, to kosi je regularnie, ale dopiero od końca kwietnia. Najlepiej od połowy maja. Jeśli masz jakieś rzadziej uczarszane ścieżki, kosi regularnie od końca maja. Takie trawiaste granice między łąką a trawnikiem kosi regularnie, ale dopiero od początku czerwca. To wszystko chodzi o to, żeby rośliny na przykład cebulowe czy jakieś właśnie geofity, żeby one zdążyły zmagazynować w swoich częściach podziemnych dość dużo pożywienia, żeby mogły w kolejnym roku znowu wydać liście, zakwitnąć i znowu się zabezpieczyć przed tym koszeniem. Jeśli wsadzasz na łące rośliny cebulowe, no to właśnie pierwszy raz kosi je gdzieś dopiero pod koniec czerwca, żeby te liście zbrązowiały i żeby w cebulach zmagazynowało się jak najwięcej tego jedzenia.
No i kosi i obserwuj. Obserwuj, co Ci się najbardziej podoba i nie bój się eksperymentować. Jeśli zakładasz łąkę kwietniową, to najpierw dobrze przygotuj glebę. To jest w ogóle przepis na dobrą łąkę, dobre przygotowanie gleby. Przede wszystkim musisz zniszczyć starą roślinność. Jeśli chcesz wysiewać łąkę, która ma jakiś określony skład, nie możesz siać do istniejącej roślinności, bo tam już jest wszystko obstawione, tam jest za duża konkurencja. Jeśli masz na swoim terenie rośliny inwazyjne, to trzeba je kosić od początku kwietnia tyle razy, aż wszystkie je zniszczysz. Potem dobrze jest zaorać glebę i zabronować, żeby była równa.
Kiedy już przygotujesz i wyczyścisz glebę, możesz wysiać tę mieszankę wieloletnią, którą sobie wybrałeś, ale potem skosić ją parę razy w pierwszym roku, żeby zniszczyć chwasty jednoroczne, które są z banku nasion zgromadzonego w glebie. W razie potrzeby można tę łąkę podlać i na kolejny rok wyrosną Ci te gatunki, które sobie zasiałeś. Ale oczywiście wyrosną też te rośliny, które są właśnie z banku nasion w glebie. Czasami mogą czekać tam nawet kilkadziesiąt lat na swoją szansę.
Jeśli w tej glebie znajdowały się kłącza i korzenie chwastów wieloletnich, to trzeba to orać i kosić przez wiele lat albo przykryć folią na dwa lata i zagłodzić je, czyli odciąć od światła. Jeśli masz trawnik w miejscu, w którym chcesz mieć łąkę, wystarczy zwykle zgryźć go glebogryzarką albo przekopać i potem usunąć korzenie. Jeśli masz takie nieuciążliwe, niechciane rośliny, można je zaparzyć folią albo włókniną, którą rozłożysz na całe lata i one się tam zagrzeją. Można też alternatywnie zedrzeć wierzchnią warstwę spychaczem i w to zasiać nasiona. Operacja nie uda Ci się, jeżeli tylko skosisz trawnik i w to wsiejesz nasiona, bo później trawnik po prostu odrośnie i to wszystko będzie zbyt zbite i nie da szansy tym nasionom, które tam wsiałeś. Jeśli spryskasz trawnik tylko herbicydem i w to zasiejesz, to też Ci to nie wyrośnie, dlatego że to jest właśnie zbyt zbite i te nasiona po prostu nie przebiją się przez tą zbitą masę.
Mocna sugestia jest taka, żeby porzucić łączki discopolo, więc daruj sobie maki, rumianki i chabry, bo to są rośliny zbożowe, które mogą rosnąć tylko na gołej ziemi. Czyli żeby mieć te rośliny, to musisz co roku tę glebę orać, inaczej one nie wyrosną. Albo siej sobie, oraj tę glebę co roku i siej tylko jedną, to wtedy będziesz je mieć. Kiedy przygotowujesz glebę pod łąkę kwietną i ją orasz, to wydobywasz mnóstwo roślin z banku nasion i wyrośnie Ci mnóstwo roślin jednorocznych, które będą konkurencją dla tych maków, więc trzeba je kosić. A jak masz maki, to Ci wtedy żał kosić, no i jakby to nie wyjdzie. Jeśli bardzo Ci zależy na takich roślinach jednorocznych, to zrób sobie wąski pas, który będziesz plewić i który będziesz przekopywać co roku, latem lub jesienią, no i tylko tam uprawiaj sobie właśnie te maki, czy chabry, czy rumień.
Ważne jest, żeby dobrze dobrać nasiona. Najlepsze nasiona na łąkę to powinny być rośliny rodzime i w większości wieloletnie, bo łąki jednoroczne po prostu trzeba siać co roku. W mieszance raczej nie powinno być traw, bo trawy i tak Ci się dosieją same. Możesz kupić nasiona, ale możesz też je zbierać. Idziesz z wiadrem na łąkę, która dojrzewa i zbierasz sobie to do wiadra i później suszysz w bardzo przewiewnym miejscu, w którym jest przeciąg.
Nasion sieje się bardzo, bardzo mało, zwykle 2 do 5 gram na metr kwadratowy, to jest za mało, żeby można było wziąć to w rękę, więc zwykle miesza się nasiona z piaskiem w stosunku 1 do 10, 1 do 20. I sieje się to wprost w glebę. Można zagrabić i zwałować jak trawnik, ale część roślin tego nie lubi i część roślin przez to nie wyrośnie. Natomiast jest to fajne zabezpieczenie przed ptakami, które mogłyby dojrzeć z te nasionka. Ale te nasionka są też takie zupełnie malutkie w większości, więc one raczej będą miały swoją szansę.
Najlepszy termin na wysiew łąk wieloletnich to sierpień, wrzesień albo listopad. Nie siej przed ulewą albo przed wichurą, bo te nasionka właśnie są bardzo leciutkie i one ci spłyną albo ci je wywieje. Fajną metodą założenia łąki jest też zaszczepienie jej z jakiegoś tam sąsiedniego terenu, oczywiście za zgodą sąsiada. I po prostu całe sadzonki razem z glebą możesz wykopać i zostawić na terenie i to stamtąd będzie się rozrastało. Fajnie jest też kupować w szkółce rośliny już gotowe sadzonki i wprowadzać je na teren. I to jest właśnie taka opcja, żeby pojawiło się coś, co nie miałoby szansy dostać się tam sam.
No i ciekawą opcją oczywiście jest jakiegoś rodzaju zróżnicowanie. Nawet Łukasz mówi wjechać na łąkę samochodem terenowym, trochę ją porozjeżdżać i tam wyrosną inne rośliny. Albo sobie wydeptywać ścieżki swobodne i na nich też będą rosły inne gatunki. Albo np. podczas przygotowywania gleby możesz część terenu zwapnować, część możesz przekopać z torfem kwaśnym, a część możesz wysypać np. piaskiem. I na tych plamach pojawią się wtedy różne rośliny, które tam się będzie podobało.
Ale pamiętaj o tym, że łąka i praca to są elementy nierozerwalnie ze sobą związane. I efekt wizualny będzie wzrastał razem ze wzrostem Twojej świadomości i nakładem pracy. Jeśli się uprzesz, że chcesz mieć łąkę intensywnie kwitnącą przez długi czas w roku, musisz naprawdę dobrze poznać rośliny, które Ci się podobają, ich wymagania i traktować je tak jak lubią. Musisz doskonale przygotować gleby, kosić łąkę wtedy, kiedy Ci Twoi ulubieńcy przekwitną, pozwolić im się wysiać, kosić w kwitnieniu gatunki inwazyjne, obserwować, eksperymentować, bawić się tym, ale generalnie się zajmować.
Natomiast jeżeli chcesz podejść do tego tematu minimalnie, to możesz po prostu kosić to, co masz, zawsze jak dojdzie do kolan, znaleźć jakiegoś lokalnego rolnika czy ogrodnika, który będzie Ci to kosił, wynająć go, zapłacić i cieszyć się tym, że ta łąka tam jest. No a na pewno warto kupić książkę Łukasza Dzikiego Gród, bo naprawdę to, co Ci zrelacjonowałem, to jest jakiś ułamek tej wartości. A jeśli dodatkowo interesuje Cię żywienie się tym, co możesz pozyskać z natury, no to tak jak Ci mówiłem wcześniej, być może możesz skorzystać już z 30 czy 40% polskich gatunków, co jest absolutnie fascynujące. I tutaj też odsyłam Cię do książek Łukasza.
I to chyba tyle, więc dziękuję Ci za uwagę. Tytułem podsumowania powiem Ci to, co dla mnie jest mega inspirujące w przykładzie Łukasza: Bądź sobą. Poruszaj się intuicyjnie po świecie, tak jak podpowiada Ci Twój nos, Twoja pasja, Twoja ciekawość i baw się, baw się jak dziecko. Jeśli zauważasz w którymś momencie, że Twoje życie przestało być dobrą zabawą, to najlepszy drogowskaz, że trzeba coś zmienić. Tak jak Łukasz, który po ćwierć wieku zbierania nasion na łąki kwietne, komponowania mieszanek, żegna się z tym zadaniem. Odchodzi w fale, jako nazywany przez niektórych ojcem polskich łąk kwietnych, zresztą zasłużenie i może zajmować się innymi rzeczami, które go fascynują.
To tyle na dziś. Do usłyszenia i wszystkiego dobrego.
Jesteś projektantem?
Cenisz nasze merytoryczne publikacje? Zapraszamy Cię do wspólnego rozwoju, biznesu i integracji.
Jesteś właścicielem działki?
Szukasz wsparcia przy aranżacji ogrodu?
Zajmujemy się kompleksowo procesem projektowo – wykonawczym. Wypróbuj możliwości naszego zespołu.
Szukasz czegoś innego?