Badania naukowe dotyczące lasów Miyawaki
14 lipca 202424 08 Gawęda o mistrzu Łuczaju [Gawędy Ogrodnicze]
20 sierpnia 2024Zapraszam Cię dziś w opowieść o pełnej pasji ogrodniczce, twórczyni pięknych i bogatych w życie ogrodów, edukatorce, społeczniczce i oczywiście podróżniczce, znanej wielu osobom polskiego światka ogrodowego m.in. z blogowej lub socialowej publicystyki propagującej uważność na naturę i naturalne rozwiązania krajobrazowe.
19 odcinek audycji Gawędy Ogrodnicze
Posłuchaj na swoim playerze:
Przejdź do podstrony podcastu:
Transkrypcja podcastu
Cześć, opowiem Ci dzisiaj o Megi Moher, czyli Małgorzacie Piszczek, mistrzyni ogrodnictwa.
Ale zanim Ci opowiem, taka dygresja. Zaobserwowałem taką prawidłowość wśród różnych ogrodników, z którymi rozmawiam, że mówiąc lekko, są chaotyczni. Ale to nie znaczy wcale, że oni naprawdę są chaotyczni. Oni są w jakimś sensie różnorodni i zajawieni bardzo wieloma tematami, z których skaczą, z jednego na drugi, na trzeci, jak pszczółka z kwiatka na kwiatek. Ja myślę, że oni są właśnie przede wszystkim różnorodni. To jest właśnie ten człon słowa bioróżnorodność. Oni godzą w sobie tę namiętność do bioróżnorodności. I wszystko razem, wszystkie te życiowe doświadczenia układają się w jakąś przepiękną konstelację.
Tak jak kwiaty na łące układają się w wprawdzie chaotyczną, ale jednak harmonijną i dobrze działającą ze sobą mechanizm, konstelację życia. Tak, myślę, że ogrodnicy mają coś wiele wspólnego w swoim wnętrzem, w swoim umyśle. I ten chaos to nie jest tak naprawdę chaos. To jest jakieś tłumaczenie się, przepraszam za chaos, to właśnie od Megi też usłyszałem takie słowa. I one zapadły mi w pamięć, zacząłem się nad tym zastanawiać, że to nie jest tak naprawdę chaos. I to nie są sprzeczności, jak pisała Ayn Rand: “Sprzeczności nie istnieją, jeśli myślisz, że natrafiłeś na sprzeczność, sprawdź przesłanki”. Więc przesłanka, która każe oskarżać ogrodników o chaos czy sprzeczności jest taka, że powinniśmy być w jakiś sposób uporządkowani, ale porządek w świecie ogrodnika jest jak porządek z kwiatów na łące. Jest jak doskonale zharmonizowane, chociaż nieuporządkowane zbiorowisko roślinne. No tak.
No dobrze, mistrzyni Megi Moher, mistrzyni Małgorzata Piszczek, to jest człowiek, który idzie przez życie stawiając pytania. A jak już je postawi, to z pełną determinacją zaczyna szukać na nie odpowiedzi. Szalenie mi się to podoba. Megi to ogrodniczka, pasjonatka. To jest człowiek, który ma opowieść do opowiedzenia i opowiada ją za pomocą obrazów, fotografii. To jest coś, z czego jest znana w blogosferze. Myślę, że była jedną z pierwszych twórczyń w blogosferze. Jej blog Megi Mocher Blogspot.com prowadziła przez prawie dekadę od 2010 do 1019. Jest skarbnicą pięknych obrazów, pięknych historii i równocześnie wiedzy, którą można w tych opowieściach znaleźć.
Z której ja czerpałem i stąd też Megi znam, że też prowadząc bloga przez, no tak będzie z 15 lat. Czyli swoją publicystykę ogrodową, no też bloga prywatnego, którego w tym momencie mam już zamkniętego i tylko dla siebie. Ale tak kiedyś wyglądała kultura internetu, zanim pojawiły się Facebook i inne społeczności. No to ludzie gromadzili się na forach internetowych albo wokół blogów, wokół twórców. I Megi Małgorzata jest właśnie jedną z takich pierwszych twórczyń w dziedzinie przyrody, w dziedzinie ogrodnictwa. Jest twórczynią niesamowicie płodną. Możesz sobie wejść na tego bloga, gorąco Ci polecam i przez jej posty odbyć podróż, która na pewno będzie dla Ciebie wzbogacająca i przybliży Ci tą postać Megi.
Poza tym, jest to w moim odczuciu oczywiście, wojowniczka o prawdę. Taka bezkompromisowa, zakochana w przyrodzie i jej bogactwie, co widać w różnych komentarzach na Facebooku. Zresztą widać też w ostatnim poście na jej blogu z 2019 roku, który jest zatytułowany “Dyktatura Trawnika i co z tego wynika”.
Przeczytam Ci fragmenty: “Trawnik nie jest naturalną okrywą powierzchni pod drzewami. Trawnik szkodzi drzewom. Zabiegi wykonywane na trawniku zagęszczają glebę, ograniczenie dostępu powietrza, zwiększenie spływu powierzchniowego, uszkadzają korzenie. Obrywanie drobnych korzeni, uszkodzenia mechaniczne korzeni stabilizujących przez kosiarki, pojazdy, wertykulatory, aeratory zubażają glebę, wygrabiają ściółki. Drzewa szkodzą trawnikowi. Według wikipedycznej definicji trawnik to zespół powiązanych ze sobą systemem korzeniowym traw wykorzystywany w celach ozdobnych w parkach, ogrodach, przydomowych ogródkach i tym podobne, strzyżony systematycznie na niewielkiej wysokości w celu wytworzenia maksymalnej jednorodności i uniknięcia wytworzenia się kwiatostanu. Podlinkowano do wikipedii. Tymczasem trawy mają specyficzne wymagania. Większość gatunków jest światłorządna. Potrzebują dużo wody, 3-5 litrów na dobę na mech kwadratowy. Lubią wysoką wilgotność powietrza. Wolą stosunkowo niskie temperatury, kilkanaście stopni Celsjusza. Lubią nieprzepuszczalne podłoże. Potrzebują nawożenia, szczególnie azotem. Większość tych trawników o wiele lepiej spełnia klimat Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Skandynawii niż Polski. Dlatego trawniki rosną tam same, a u nas na początku lata zamieniają się w wysuszone rżyska. Jeżeli dołożymy im zbyt częste koszenie, brak zabiegów poprawiających jakość podłoża, podlewania i nawożenia, a do tego jeszcze cień drzew, to możemy przestać mówić o trawnikach. Tym bardziej, że nie spełniają definicji trawnika także pod względem składu.”
I tutaj bogate ilustracje. Zresztą cały ten artykuł jest bardzo bogato ilustrowany. “Cóż możemy uczynić w tej sytuacji dysonansu? Możemy zrezygnować z utrzymywania trawnika pod koronami drzew. A co będziemy mieli zamiast trawnika? Ups, klepiska? Mniej roboty. Zaoszczędzony czas i pieniądze można wykorzystać inaczej. Ściółkę będziemy mieli, jak w parku leśnickim. Piękną, grubą, pełną robaków, wilgotną i pachnącą. Po kilku latach runo. Takie zwykłe, jak w parku wschodnim lub zupełnie niezwykłe, jak w prawdziwym grądzie. Bo dlaczego nie?” Jeszcze raz powtórzę, ale są tu śliczne fotografie pomiędzy.
“Wszystko powyższe można odnieść również do małej skali ogrodu przydomowego. Tylko w takim ogródku możemy sobie posadzić runo, zamiast dochodzić do niego odkładaniem ściółki. W parku też zresztą możemy sobie posadzić.” Myślałem, że przeczytam tylko ten fragment, ale dalsza część jest tak ciekawa, że pozwolę sobie poczytać Ci dalej.
“Czasami mam wrażenie, że lata intensywnej pielęgnacji zieleni w miastach stawiają nas w sytuacji powoli gotowanej żaby. Na świecie wyprodukowano dużo sprzętu, który aż prosi się, żeby go użyć. Te wszystkie piły, kosiarki i dmuchawy tak wspaniale ułatwiają pracę, a ludzie tak bardzo potrzebują ładu i bezpieczeństwa. Tak łatwo przekonać klientów opętanych rządzą porządku, że użycie tego sprzętu jest wskazane. Ponieważ często na poziomie prywatnych ogrodów, miast i gmin porządkami zarządza ktoś, kto się nie zna na przyrodzie, usługi są outsourcingowane przez przetargi, a zarządy nie pełnią funkcji edukacyjnej wobec końcowych odbiorców, czyli mieszkańców. Jest jak jest. Końcowi odbiorcy wymuszają realizację swoich potrzeb, wynikających często z braku świadomości. Ta psychoza panowania nad światem i kompulsywne dbanie o porządek i bezpieczeństwo jest zmorą współczesności i nie pochodzi z zewnątrz, chociaż jest łatwo zewnątrzsterowna. Pamiętam te czasy słodkich nieporządków, kiedy ludzie nie mieli jeszcze głowy do niszczenia przyrody. Jak bardzo różni się od nich obecna rzeczywistość. Widzimy tylko zdziwienie nad starymi zdjęciami. Żaba właśnie dochodzi na twardo.”
“Jestem w wielu grupach ogrodniczych na Facebooku. Podobno ogrody to przestrzenie dla przyrody, tymczasem często wszystko, czego nie da się spryskać środkiem owado lub grzybobójczym, polewa się randapem, glebę przykrywa czarną szmatą i tworzy sterylną, zestetyzowaną, maksymalnie różną od otaczającego krajobrazu enklawę. W zasadzie polecam tę bańkę dla balansu. Andrzej Gąsiorowski, podlinkowano, napisał gdzieś, że w pogoni za porządkiem i bezpieczeństwem, a tak naprawdę w ucieczce od egzystencjalnego lęku, od którego nie ma ucieczki w schyłkowym antropocenie, budujemy sobie hospicjum. W hospicjum jest spokojnie, sterylnie i bezpiecznie. I ludzie tam umierają.”
No widzisz, to właśnie miałem na myśli, mówiąc wojowniczka o prawdę. To jest człowiek, który w momencie, kiedy złapie tego bakcyla pasji, to po prostu poczucie tego, co jest właściwe, idzie jak taran do przodu i mówi to, co myśli, nie pitoli się. To bardzo wyraźnie ustala jej priorytety jako wojowniczkę o przyrodę, o naturę, ale równocześnie też o człowieka, który w tym wszystkim jest odbiorcą, jest użytkownikiem, jest kimś, kto w tym żyje. I Małgorzata z całą pewnością nie jest nieprzychylna człowiekowi. Ja ją rozpoznaję jako bardzo dobrą osobę, taką serdeczną i życzliwą i ciepłą. I równocześnie pełną takiej pozytywnej energii, takiej żywej siły do działania. To jest człowiek tego rzadkiego rodzaju, który naprawdę wnosi coś realnego w naszą rzeczywistość branżową. Wniosła na pewno w moje życie. Wiele tym blogiem wnosi przez swoją teraz aktywność na Facebooku i oczywiście przez mnóstwo różnych akcji, które się angażuje.
Z jednej strony buduje własną wiedzę i staje się coraz lepsza, a z drugiej strony nie trzyma jej tylko dla siebie, przekazuje ją dalej. I to jest myślę wzorzec, który może ci posłużyć za drogowskaz, w jaki sposób można stawać się dobrym zawodowcem, mądrym zawodowcem, żeby być aktywnym, żeby żyć wśród ludzi, żeby uczestniczyć w różnych przedsięwzięciach, dzięki którym możesz nauczyć się czegoś nowego i równocześnie podróżować. To jest ten właśnie element życia Małgorzaty, że bardzo dużo podróżuje, budując swoją wiedzę o roślinach, ich wyczucie i wrażliwość.
Bo myślę, że wszyscy jako projektanci ogrodów czy architekci krajobrazu, czy twórcy tych w ogóle zielonych przestrzeni, jak zwał, tak zwał, wychodzimy z takiej wrażliwości do natury. Ale Małgorzata jest przykładem zawodowca, takiej pięknej ścieżce rozwoju osobistego, który jest nie tylko genetycznie wrażliwy na przyrodę, ale z tą wrażliwością też coś aktywnie robi, stale ją rozwija, stale rozbudowuje swoje kompetencje w tym obszarze. No i dzieli się tą wiedzą chętnie, szeroko, wymienia się doświadczeniami z innymi, podróżuje, analizuje, uczy się. Myślę, że te podróże właśnie są głównym czynnikiem Małgorzato-twórczym, podobnie jak podkreślają inni zawodowcy, o których opowiadałem Ci już w ramach tego podcastu.
Małgorzata opowiadała teraz o świeżej wycieczce. To są takie wycieczki, które, mówi, z ekologii stosowanej. Teraz była w Szwecji i Norwegii, poznawała tam rośliny, które wyspecjalizowane w opanowaniu tych bardzo trudnych pionierskich warunków tworzą fantastyczne zbiorowiska i radzą sobie tak, jakby dopiero tam ustąpił lodowiec. Co ciekawe, że sezon tam jest znacznie krótszy, więc wszystko wybucha na raz. Ta efektywność przyrody jest znacznie bardziej zjawiskowa niż niejednokrotnie u nas, gdzie to wszystko bardziej jest rozwleczone w czasie.
Mówi, że powszechne są tam warunki i tym samym gatunki takie, jakie u nas są w wysokich górach. I też, że często ta przyroda jest niezagospodarowana, dziewicza, że można tam spotkać pierwotne siedlisko, które nigdy nie były przekształcone przez człowieka. Co równocześnie sprawia, że istnieje rezerwuar, skąd te rośliny mają przyjść na tereny zagospodarowane, bo u nas na przykład takie siedliska się często już nie wydarzają i nie ma tego źródła, skąd roślina, która lubiłaby te warunki, mogłaby się w nich pojawić, mogłaby je zarosnąć. Po prostu ona często nie ma skąd przyjść.
Od kilkunastu lat tam jeździ, zbiera tę wiedzę i właśnie zbliża się do takiego momentu, w którym będzie chciała im oddawać w bardziej usystematyzowanej i nowej formie, to ci powiem potem. A teraz przytoczę takie spostrzeżenie, które mi się bardzo spodobało, spostrzeżenie małgorzaty, że “Architekci krajobrazu poruszają się po omacku w świecie doborów roślin”.
I zadaję pytanie. Co zrobisz, jeśli chcesz założyć ogród minimalny? Jak to zrobić? Jak to zrobić, żeby ci nie zarósł na błocie? Jak to obrać rośliny, żeby nie trzeba było ich pilnować? Jak sprawić, żeby to było piękne, żeby można też było się tym pochwalić na Instagramie? To jest fantastyczna seria pytań, bo ona z jednej strony osadza nas w rzeczywistości, mnie w ogóle osadza bardzo w takiej rzeczywistości mi bliskiej w tym momencie, ponieważ właśnie będę zakładał nowy ogród, który akurat jest problematycznie zarastany na błocie i jeżynie, więc będę chciał z tym walczyć, a będzie to ogród minimalny, więc chciałbym, żeby zajmował minimum obsługi, ale równocześnie chciałbym, żeby był piękny, chciałbym, żeby był efektowny, żeby zachwycał.
I takie jest też oczekiwanie naszych klientów, żeby nie tylko założyć ogród, który będzie zdrowy, regenerujący i przyjemny, chociaż niektórzy tak. Na przykład często spotykam się, coraz częściej, ale w moim profilu klientów często spotykam się z takim, z taką odpowiedzią jakie kolory, jakie kompozycje kolorystyczne by Pani chciała? A nie, nie, kwiaty nie są zbyt ważne. Generalnie jakby zieleń, chciałbym, żeby było zielono, tak? I klienci, klientki mi to mówią, więc jakby ok. Z jednej strony tak, jest takie oczekiwanie i jest taka potrzeba, ale z drugiej strony jest też potrzeba, żeby był ten wow. I kiedy zaczynamy się zastanawiać wspólnie z klientami nad tym zestawem, nad tym doborem, oni przysyłają jakieś swoje inspiracje, no to czuć, że oni chcą, żeby były takie momenty, w których to naprawdę rozkwitnie, tak? Więc ogród dziki, ogród półdziki ok, ale też z tym efektem wow, nie możemy tego pominąć.
Natomiast wracając do tego, nie, że architekci krajobrazu, projektanci ogrodów poruszają się po omacku w świecie doborów roślin, to jest szalenie prawdziwe. I tu rozmawialiśmy i wymienialiśmy się doświadczeniami na ten temat, że jest duży problem z doborem roślin. Też jakby generalnie jest problem, który możemy zaobserwować i w prywatnych ogrodach i w zieleni miejskiej, że jest duży problem z utrzymaniem roślin żywych, także drzew i z jednej strony dzieje się to przez zły dobór, bo różne wymagające gatunki nie mają szans, żeby się utrzymać przy tych standardach pielęgnacji, czy przy tych warunkach po prostu, do których zostały dostarczone.
Równocześnie problematyczne jest to, jak te rośliny są dzisiaj produkowane, bo ja płaczę po prostu, kiedy dostaję bryłę korzeniową wielkości arbuza dla drzewa, które ma metrów, bo ono stało przez ostatnie czy lat pod systemem nawadniającym i jak ono ma sobie poradzić teraz w takich warunkach siermiężnych. Ciągle trzeba się nim zajmować bardzo, żeby ono po prostu przyjęło się i żeby obudowało, zbudowało w ogóle pierwszy raz tą bryłę korzeniową, więc takie rzeczy oczywiście wpływają na to, że te rośliny nam padają, ale równocześnie Małgorzata podkreśla, że zmiana klimatu jest faktem, bo temperatury roczne rosną stale, szczególnie w miastach i widać w Wrocławiu, to obserwuję bardzo, jak wypadają różne drzewa, szczególnie gatunki wrażliwsze, gatunki górskie, takie jak jodły i świerki.I to są aspekty, które musimy brać pod uwagę i nie poruszać się po omacku.
No a skoro nie po omacku, no to jak? To z jakąś mapą w ręce. A czym jest ta mapa? Ta mapa jest po prostu wiedzą. Jest wiedzą, którą trzeba zdobywać w każdy możliwy sposób i najprostszym źródłem takiej wiedzy jest po prostu katalog roślin, który wydaje Związek Szkółkarzy Polskich. Jest fantastyczną encyklopedią i może niektórzy go krytykują i mówią, że tam nie zawsze są takie informacje czy inne, ale jest. Jest przygotowany przez ludzi, którzy zajmują się produkcją tych roślin w naszym kraju i są prawdziwymi pasjonatami, bo tam tylko tacy tworzą te opisy i jest jakby chociażby pierwszym narzędziem. Są też inne narzędzia, o czym powiem Ci też jeszcze troszeczkę później.
No to źródło wiedzy jest fajne, dlatego że jest usystematyzowane. Można sobie poświęcić piętnaście, dwadzieścia minut dziennie, żeby siąść i po prostu poczytać ten katalog, pouczyć się tych roślin, czy robiąc dobór, nie zakładać, że zrobi się go szybko, tylko siąść przy komputerze na cały dzień i po prostu stwierdzić: OK, będę to wertować pod kątem warunków, jakie mam na działce i jakiegoś swojego klucza, zamysłu. No i zrobić to naprawdę najlepiej, jak się potrafi. Więc jakby nie poruszać się po macku, ale poruszać się z jakimś wsparciem. No to wsparcie, które buduje się w sobie, też zbiera się z takich źródeł bardzo rozproszonych.
Takim źródłem jest chociażby Małgorzata, czy inni pasjonaci, ogrodnicy, którzy dzielą się swoją wiedzą np. na grupach facebookowych, kiedyś forach. Nie wiem, czy fora istnieją, czy już poumierały. Dzisiaj trudniej tą wiedzę sobie sprawdzać. Kiedyś fora miały taką fajną strukturę, że można było przeglądać wątki, można było przeszukiwać ten zasób wiedzy, jakiegoś zestawu dyskusji, ale jednak tematycznych. A dzisiaj Facebook czy Instagram, no komentarze na Instagramie, niech będzie 300 komentarzy pod jakimś postem za tydzień.
Spróbuj to znaleźć. Po prostu nie ma takich szans, nie? Może nawet byłyby tam jakieś ciekawe informacje, ale one są wyrywkowe, a grupy na Facebooku, no tak samo. Ten strumień przelatuje, płynie i trudno jest czerpać stamtąd. On po prostu umyka, ucieka, więc trzeba być z nim na bieżąco po prostu, żeby wyciągnąć coś od siebie.
Natomiast istnieją jeszcze takie miejsca, no istnieje blok np. Małgorzaty, która całe życie się uczy, rozwija i promuje swoją wiedzę w nie w formie usystematyzowanej encyklopedii, ale w formie właśnie opowieści o roślinach, jakichś relacjach ze swoich podróży, ale tu i gdzie jednak przemyca bardzo konkretne, twarde i merytoryczne treści. Zresztą, przeczytam Ci coś jeszcze. “Jak zrobić prawdziwą łąkę?” Wpis z 2019 roku.
“Wpis dotyczy łąki zakładanej na wilgotnej i żyznej glebie w Dolinie Rzeki. Projekt nazwałam Żywe Muzeum Łąki i Grąd w Budowie. Cel projektu: 1.Restytucja łąk dwukośnych w pradolinie Rzeki Ślędy. 2. Tym samym odtworzenie siedlisk gatunków charakterystycznych dla tych zbiorowisk oraz fragmentu mozaikowego krajobrazu. 3. Utworzenie systemu retencji wody opadowej z roztopów, z podsiąku, naturalnych ogrodów deszczowych. 4. Odtworzenie fragmentu korytarza ekologicznego rzeki Ślędy. 5. Uruchomienie glebowego banku nasion. 6. Wdrożenie na tym terenie elementów zrównoważonego rozwoju. Żywe Muzeum Łąki łączy tradycje, konserwacja przyrody, wykorzystanie dawnych technik uprawy z innowacyjnością. (Eksperyment partycypacji ludzi i przyrody).
Łąki dwukośne występują na żyznych siedliskach, tereny zalewowe w dolinach rzek, stoki wysoczyn z regla dolnego, zmeliorowane torfowiska. Fizjonomicznie są bardzo atrakcyjne, pełne falujących traw, złotych jaskrów, białych jastrunów, niebieskich dzwonków z plamami różowych firuletyk. Są zbiorowiskiem zastępczym, antropogenicznym. Były zakładane i utrzymywane w celu pozyskiwania paszy dla zwierząt, czyli siana. Ich wypas byłby nieefektywny, bo zwierzęta wypasane wśród wysokich traw powodowałyby duże straty paszy.
Tradycyjnie nawożono je organicznie w sposób umiarkowany, aby jedynie odtwarzać poziom biogenów usuwanych wraz ze zbieranym pokosem i podtrzymać bujność traw. Taki sposób nawożenia sprzyjał utrzymaniu bogactwa gatunkowego, które ginie wraz ze stosowaniem nawożenia mineralnego, sprzyjającego intensywnemu wzrostowi traw. W miejscach, w których długo utrzymuje się woda, rozwijają się ziołorośla z zespołem charakterystycznych gatunków. Wiązówka błotna, kozłek lekarski, wierzbownica kosmata, czyściec bagienny, krwawnica pospolita, tojeść pospolita.
Takie łąki są ginącymi zbiorowiskami. Przyczynia się do tego osuszanie siedlisk, scalanie gruntów, intensywne nawożenie, stosowanie pestycydów, dosiewanie traw i nieprawidłowe koszenie lub jego zaniechanie.Kluczem do projektu jest pojęcie restytucji tego zbiorowiska. Łąki występowały tu zaledwie 30 lat temu. Warunki się nie zmieniły i są odpowiednie, więc przedsięwzięcie musi się udać.”
No bo po prostu zajebiste. To jest projekt, który jest poważnym przedsięwzięciem, ale równocześnie jest merytorycznie doskonale rozpisany, ale niczego mu nie brak. Jeszcze poczekaj przeczytam ci fragmencik. To jest znowu bogato ilustrowany fragment, także ekstra. Warto sobie to zobaczyć.
“Dlaczego warto chronić i zakładać łąki? Dlatego, że są zbiorowiskami bogatymi w gatunki roślin zielnych. Są siedliskiem dla licznych zwierząt. Są ostoją ptaków w terenów otwartych. Stanowią refugia rzadkich gatunków w krajobrazie rolniczym i zurbanizowanym. Są bogatymi, a więc stabilnymi ekosystemami. Są dekoracyjne i lubiane przez wielu ludzi.
Tereny otwarte pełnią istotną rolę kompozycyjną w krajobrazie kulturowym. Mogą pełnić funkcję edukacyjną, edukacja przyrodnicza, środowiskowa, historyczna na temat dawnych sposobów gospodarowania. Są coraz rzadsze i szkoda byłoby je utracić. Ich obsługa jest niskoemisyjna, są ekonomiczne w użytkowaniu. Sekwestrują dwutlenek węgla. Retencjonują wody powierzchniowe z roztopów, okresowych zalewów i opadowych. Wpisują się w ideę miasta bioróżnorodnego.”
No po prostu super. I dalej jakby jest jeszcze gigantyczna część tego… Przede wszystkim ilustracji. Wspaniałych łąk, które zachwycają i również uzasadnienie, które warto samemu sobie przeczytać. Jest osobiste. Tak jak osobiste jest chyba wszystko, co robi Małgorzata, ponieważ jest całą sobą, całą tą Małgorzatową osobą, która czuje przyrodę i która chce iść szczerze i autentycznie za tym, co czuje. A równocześnie jest w tym wszystkim bardzo merytoryczna. Ten tekst jest fantastycznym źródłem wiedzy, czy argumentów w rozmowie z klientem. Świetne.
W ogóle to, o czym mówi Małgorzata, podoba mi się szczególnie, dlatego że tak naprawdę uczy i rozwija i promuje wiedzę, jak stworzyć ten mój ogród minimalny. Także jeszcze jeden mały fragmencik się przeczytam z wpisu z 2015 – “Koszone nie koszone.”
“Męczące te trawniki, prawdaż? Obsługowe strasznie. Poznałam niedawno miłego pana, który ma duży park. Żonaty. Jest, jak sam mówi, fanem trawników. Regularnie kosi hektary. Z mojego i przyrodniczego punktu widzenia jest to działanie pozbawione sensu, ponieważ zabiera dużo czasu oraz zabiera pożywienie i schronienie różnym zwierzakom. No ale co zrobisz? Można próbować wypracować kompromis. Kosimy tam, gdzie używamy, spacerujemy, bawimy się. Nie kosimy, przez jakiś czas, w pozostałych miejscach.”
No to jest właśnie to. To jest właśnie to. Doskonałe. Oczywiście spytałem co myśli na temat Lasów Miyawaki i trochę się zaparzyła, bo powiedziała, że coś mniej więcej, że to szczyt greenwashingu. I odbieram jej niechęć do tego na poziomie takiego, że robi się dużo szumu, a niewielki jest z tego efekt. A powiedziała taką fajną rzecz, że wystarczy, że zostawisz jakiś kawałek. Nic nie trzeba robić. Zostawić i samo się wydarzy.
Twierdzi na przykład, że uprawa gleby na metr głębokości jest zupełnie zbędna, dlatego że Lasy Miyawaki zostały stworzone dla odtwarzania terenów bardzo zdewastowanych, a w miastach, gdzie są zakładane jako lasy kieszonkowe, te tereny nie są aż tak zdewastowane, żeby naprawdę trzeba było przekopywać ziemię aż do metra. I może też trochę, że tego węgla do gleby naprawdę nie trzeba dawać, dlatego że to byłoby bardziej zasadne przy zakładaniu rabaty bylinowej, która ma znacznie większe wymagania, a drzewa jednak sobie zupełnie inaczej i lepiej razem. Dobijają się do tej skali macierzystej, która ma jakąś strukturę, pobierają wodę.
Weszła w taką przepiękną historię, że jak zostawisz pokruszony asfalt, to pojawiają się pionierskie rośliny drzewiaste i one będą budować powoli tą trwałą próchnicę. Najpierw wejdą oczywiście mikroorganizmy, mszaki, które zaczną to rozbijać i produkować materię organiczną, zamieniając się w próchnicę. I że to przyspieszenie, którego dokonujemy, nie jest przyrodzie naprawdę potrzebne, bo ona sobie bez problemu poradzi. Dla niej te 35-50 lat nie ma żadnego znaczenia.
Znowu opowiedziała o swoich doświadczeniach i historiach, jak współpracuje ze szkołami, które teraz mają problem z właśnie asfaltowymi boiskami tworzonymi w latach 50-tych. Co z tym zrobić, tak? Beten spękał i fajnie by było, gdyby one były od początku trawiaste, bo utrzymywalibyśmy je cały czas w dobrym stanie. Ale co zrobić ze zniszczonym asfaltem? Rosło koło niego jakieś wielkie drzewo, na przykład topola, więc jego korzenie podważyły asfalt. Ten asfalt spękał, topole wycięto, ale asfalt jest już bezpowrotnie zniszczony. Właśnie pojawiły się jakieś mszaki, a może nagle z tych korzeni jakiś odrost z tej topoli wyrasta. I te mszaki, to wszystko składają się na bioróżnorodność, która jest piękna i która jest potrzebna. I pojawiają się tam takie gatunki, które nie pojawiłyby się, gdybyśmy ten asfalt przy dużych kosztach skuli i razem z tą podbudową wywieźli i ponosili koszty. I tutaj pytanie, czy tak byłoby lepiej? A może jednak tak nie robić? Może pozwolić, żeby ta naturalna sukcesja mogła sama zadziałać?
No, Małgorzatę zachwycają takie elementy świata, w których przyroda zaczyna przejmować pałeczkę po człowieku i fotografuje je uwiecznia, a przynosi te właśnie fragmenty. No ale też mówię, że przecież musimy zwracać uwagę na opinię publiczną, która właśnie potrzebuje cieszyć się tym instagramowym efektem i nie możemy pozostawać obojętni na tą potrzebę tego, że kiedy zakładamy ogród, czy zakładamy jakąś przestrzeń publiczną, no to będą tam użytkownicy, obserwatorzy, mieszkańcy, politycy też, którzy po prostu chcą, żeby ten efekt się dział w oczach, bo jeżeli oni nie będą zadowoleni z tego, to po prostu tego nie poprą.
To też podobny argument podniósł Marek Sanecki, z którym rozmawiałem parę dni temu, że też jakby niekorzystnie się wypowiadał o lasach Miyawaki, a to ostatnio znowu uderzyłem w stół, bo puściłem artykuł na temat badań naukowych o lasach Miyawaki. Właśnie w tym kontekście się wypowiadał, że takie akcje z zakładaniem lasów kieszonkowych są wykorzystywane przez polityków do zrobienia szumu medialnego i zaspokojenia opinii publicznej, nakarmienia jej potrzeby, zadbania o swoje środowisko, o tą troskę ekologiczną, ale nie przynoszą naprawdę porządnego efektu, że potrzebujemy projektów znacznie większej skali, o większej sile oddziaływania.
Ja myślę, że potrzebujemy tak naprawdę wszystkich projektów, i tych małych, i tamtych dużych, a nawet jeśli się dzieją małe, to też fajnie, dlatego że one budują jednak jakąś świadomość, wrażliwość i ludzie są zaangażowani i wszystko to jest potrzebne. Dzięki temu, że się robi takie małe inicjatywy, to też ludzie stają się bardziej zaangażowani. Dzieci się w to wszystko włączają i ich wrażliwość rośnie i przez to ten świat się buduje trochę lepszy, trochę bardziej zwracający uwagę na przyrodę, a gdybyśmy próbowali od razu zaczynać z grubej rury, no to niewrażliwi, nie uświadomieni, niezaangażowani ludzie po prostu w ogóle nie zwróciliby na to uwagi, tylko woleliby, żeby zrobić więcej parkingów. Także myślę, że takie małe akcje, w których ludzie uczestniczą są bardzo, bardzo wartościowe.
No ale myślę, że Małgorzata w dyskusji staje tylko specjalnie w roli adwokata diabła, żeby trochę podkręcić rozmowę, no bo te 30 czy 50 lat przyspieszenia osiągnięcia dojrzałego ekosystemu, kilkadziesiąt lat naprawdę ma znaczenie, według mnie, niż czekanie na naturalną sukcesję. Znaczy fajnie jest czekać na naturalną sukcesję…Zresztą dalej nasza rozmowa potoczyła się w tym kierunku, że fantastycznym rozwiązaniem jest scenariusz gradientowy, tak, żeby trochę go skruszyć z tego asfaltu, trochę go zostawić jako na przykład ścieżki, po których będzie się chodzić po tym starym asfalcie i z części może usypać jakieś pagórki, w tych skruszonych pagórkach posadzić jakieś rośliny. Mnie się na przykład strasznie podoba koncepcja wykorzystywania lasów Miyawaki jako takich szczepek, które jako świetnie przygotowane takie zagajniki, one na pewno sobie poradzą i w tym swoim miejscu będą właśnie się rozrastać, dojrzewać i tak dalej, ale równocześnie będą siać nasionami na boki i stamtąd mogą się rozrastać i anektować większą przestrzeń.
Zresztą tak właśnie jest zrobiony ten Park Avia, strasznie fajny, tak też Wojtek Januszczyk pokazywał, jak można rozstrzelniać asfalt czy tam beton, prawda, i robić właśnie zazielenienia, które rozrastają się, rozsadzają i idą szerzej. O tym samym zresztą mówił Mirek Sztuka, żeby właśnie zaszczepiać roślinność, która później może iść, rozpełzać się tak dalej. Znowu to słowo różnorodność, tutaj wchodzi na wokandę i mówi tak, rób różnorodność, rób troszkę trawnika, żeby ludzie mogli położyć się na kocyku, zrób trochę łąk, które będą koszone częściej i trochę takich, które będą koszone rzadziej i zrób trochę terenu intensywnie zagospodarowanego na takim poziomie high-endowym jak Las Miyawaki i pozwól, żeby w innych miejscach zadziałała się naturalna sukcesja i nawet niech tam rosną klony jesionolistne czy czeremchy amerykańskie. Dobra, to już ode mnie są te dwa gatunki, małgorzata tego nie powiedziała, żeby nie było, że jej wkładam w usta takie słowa.
Zresztą strasznie fajnym przykładem i dobrą praktyką się podzieliła, że pod Warszawą w rezerwatach gdzieś w okolicach Podkowy Leśnej usuwają czeremchy amerykańskie, które są gatunkiem inwazyjnym w taki sposób, że ścinają je na metrze i one wtedy nie odrastają z korzenia, bo gdyby je przyciąć przy samym korzeniu, no to wtedy odrosty korzeniowe by zaczęły odbijać, a jak się ją przytnie wyżej, no to wtedy nie ma tego efektu.
Małgorzata twierdzi, że nie ma misji nawracania świata czy czynienia świata lepszym, chociaż no jednak trochę ma, tylko się tak do końca nie przyznaje, ale idzie przez życie taką ścieżką, żeby zostawić tego świata trochę lepszym dla innych, żeby, co zresztą sama powiedziała, żeby nie było tak, że jesteśmy jedynie konsumentami świata. I chciałaby spowolnić tą konsumpcję tak, aby kolejnym pokoleniom i naturze zostawić trochę więcej, a nie zabrać trochę więcej. Myśli o ludziach, którzy uprawiali ziemię z trudem i doprowadzili ją do jakiegoś stanu, a później ją sprzedali pod deweloperkę czy pod jakieś hale. Mówi, że ona sama zostałaby jako ostatni rolnik gdzieś między blokami, orający topora i dbający o nie.
No pytam się ją w imię czego? To rozpoczęło mnóstwo ciekawych wątków, ale w końcu uzyskałem tą odpowiedź, że w imię jakiegoś wielkopolskiego przywiązania do ziemi, bo gleba jest dla niej wielką wartością i nie chciałaby, żeby za bardzo ją zabudowywano, bo gleba może żywić ludzi, może odtwarzać przyrodę. I kiedy jest nienaruszona, niewysuszona, niewymieszana, to jest po prostu bezcenna, a ubolewa nad tym, że traktujemy glebę jako podłogę, że wymiennie stosujemy słowo gleba i ziemia. Zwraca uwagę na to, jak ważna jest ta żywa gleba, ta dobra gleba, a nie po prostu jakaś tam ziemia kwiatowa z wora.
No ale, wracając do tego pytania o misję, to tak fajnie zaprzecza, że niekoniecznie walczyłaby o przyrodę, bo przyroda sama sobie poradzi, bo przyroda jest bardzo elastyczna i to my ludzie jesteśmy strasznie butni, kiedy mówimy, że wyginiemy i przyroda zginie, ale ona da sobie radę. Ona tak naprawdę nie potrzebuje naszej opieki. Natomiast nakładu pracy wymaga utrzymania jakiegoś stanu niezmiennego, ale to tak naprawdę jest działaniem przeciwko przyrodzie.
To jest też wątek, który przewijał się w naszej rozmowie kilka razy. Jest ciekawym spostrzeżeniem na takiej płaszczyźnie filozoficznej. Nie wiem, czy właśnie przekładanym na praktykę, ale dającym sporo do myślenia i mogącym być przyczynkiem do odbudowania swoich poglądów, że ogrody, które zakładamy, one mają jakieś zamysły i chcemy, żeby te zamysły były trwałe, ale ja myślę sobie, że znacznie lepszym zamysłem jest stworzyć, rozpocząć proces, który będzie rozwijał się samorzutnie i osiągnie w pewnym momencie, no w każdym momencie będzie po prostu taki, jaki sam chcę być.
Małgorzata opowiadała o tym, jak w Parku Grabiszyńskim we Wrocławiu, zakładanym w latach trzydziestych, odwzorowano zbiorowiska roślinne Dolnego Śląska, więc był to, jak sama powiedziała, zamysł czysto dekoratorski. Chciano, żeby powstała tam buczyna, żeby powstał grąd, podgórski las szpilkowy i żeby ludzie mogli poznać, jak te zbiorowiska wyglądają, żeby one tam w jakimś takim muzealnym ujęciu mogły się znaleźć. No i minęło prawie sto lat.
No i co mamy tam dzisiaj? Las szpilkowy okazał się zupełnie nietrwały. Świerki, sosny czarne zapadają. te glezje z tego wszystkiego trzymają się najlepiej. Dąbrowy, buczyny, grądy, niestety, źle to utrzymywano. Wykaszano podszyd i podrosty z tych drzew, wygrabiano liście i niestety nie ma zastępstwa dla starych i upadających drzew i nie ma charakterystycznego runa, wobec tego nie ma tego życia, które chroniło to zbiorowisko roślinne i które pozwalało mu się odradzać. Ten park został zatrzymany i zahamowany, ten las.To opiekowano się tymi zbiorowiskami tak, jak parkiem miejskim i mówi, że dopiero teraz, dopiero zarząd zieleni wreszcie zaczyna zajmować się tym w sposób bardziej przyrodniczy i wreszcie to runo też zaczyna się odradzać. No, ale nie odradza się jednak jako te z zamysłem zakładane zbiorowiska, ale już bardziej jako łęk ze względu na to, że to też jest teren podmokły i po prostu takie tam są warunki, a nie jako ten kontynuacja tego ludzkiego zamysłu, więc narzucenie ogrodowego charakteru parkowi w tym miejscu nie zdało egzaminu i podobnie dzieje się z naszymi ogrodami.
Małgorzata mówi, co zostaje z naszych ogrodów, a ma już te swoje lata doświadczenia i tych ogrodów założyła mnóstwo, tak, co zostaje z naszych ogrodów? Głównie zostają drzewa.
Rośliny zmieniają warunki, a ludzie, właściciele tych ogrodów chcą na siłę utrzymać status quo, co jest nierealne, to się po prostu musi zmieniać. Opowiadała też o ogrodzie, który 20 lat temu był w programie Maja w Ogrodzie i wtedy ogród piękny i zadbany, ale zresztą ciągle zadbany. Natomiast zmiany klimatyczne przywaliły mu strasznie, mówi, hortensje piłkowane zupełnie wypadły, ostróżki wypadły, sosny wypadają i to też jest właśnie ten problem, z którym roślinność musi się zmierzyć. Niestety część z niej wypada, więc jakby to też jest powodem, dla którego to wszystko musi się zmieniać, tak. Zimy są łagodne, a później przychodzi wiosenny przymrozek, który wszystko wykasza, tak jak w tym roku. I co nam pozostaje, jak nie zaakceptować to?
Opowiadała też o arboretum w Kórniku, w którym w sumie nie byłem do tej pory, ale że założono tam właśnie las metasakwajowy, las grojecznikowy i mówi, że 20 lat temu bardzo ją to ekscytowało, że wyglądało to egzotycznie, a jednak swojsko opowiadała też o lesie trzeciorzędowym zakładanym w Cottbus. Takie rzeczy wydawały się strasznie piękne. Inny przykład to ogród pod hasłem Ogrody Świata w Szwecji, w Marisztadzie, założony na początku XXI wieku, gdzie podobnie właśnie jak w Parku Grabiszyńskim też chciano odwzorować różne ekosystemy i zbiorowiska, zakładano na przykład laski sekwojowe-magnoliowe, ale zakładane jako podszyt w lasach brzozowych. Ale mówi, że po 20 latach, kurczę, wygląda to trochę średnio, że było trochę mroźnych i trochę śnieżnych zim, które zredukowały te nasadzenia i że pod tym okapem roślin pionierskich jednak one sobie tak średnio radzą.
No i to tak jest właśnie, że my coś robimy, a przyroda i tak robi swoje. Ja myślę, że w takich eksperymentach dobrze jest stosować właśnie strategię mieszaną. To też o tym rozmawialiśmy, że z jednej strony fajnie by było, gdybyśmy jako zawodowcy mieli taką wielką wiedzę, że potrafimy przyjść w jakieś miejsce i powiedzieć, dobra, tu będą rosły właśnie, nie wiem, grujeczniki, metasekwoje, albo nie wiem, na przykład szałwię, albo cokolwiek innego i one naprawdę będą tam rosły. Ale prawda jest taka, że czasami nawet najmądrzejszy ogrodnik i tak nie jest w stanie dobrać roślin ze stuprocentową pewnością. Nie czasami, tak po prostu jest, ponieważ to jest życie i ono jest kapryśne i nigdy nie wiesz, co mu się może nie spodobać. I mimo tego, że rozpoznasz fantastycznie glebę, która będzie mozaikowa i rozpoznasz ją w 10 miejscach, ale będzie jeszcze 20 innych i po prostu nie rozpoznasz jej całej. Ona wymieszana podczas budowy gdzieś tam, tutaj ma jedne warunki, tutaj ma inne. Gdzieś tam będzie jakaś woda podsiąkowa i rośliny sobie jedne poradzą, a gdzie innych jej nie będzie i sobie nie poradzą.
Więc tak po prostu jest. My sobie coś wymyślamy, a przyroda i tak zrobi swoje. Człowiek planuje, a Bóg się śmieje. No i właśnie dlatego myślę sobie, że idea łąk kwietnych, które siejesz właśnie z 60 gatunków i wyrasta ci załóżmy 10, to jest jakby to, nie? I nie szkodzi, że te 50 nie wyrośnie. One naprawdę nie robią tam takiego kosztu w tej całej mieszance, a jednak zwiększają szansę. Poza tym, te nasion tam zostają. A może też ze względu na tą mozaikowość danego terenu, na którym zostaną wysiane, właśnie w jednym miejscu wyrośnie 10 takich, a w innym wyrośnie 5 z tamtych 10 i 5 jakichś innych, a w innym jeszcze 10 innych. I właśnie wsianie tej większej ilości w jakiś sposób zabezpiecza nas przed tym, że jesteśmy jako ludzie niedoskonali. Nawet jeżeli jesteśmy po prostu super zawodowcami, u których mamy już potężną wiedzę, to i tak od razu nastawienie się na ten taki układ nasadzeń mieszanych daje większą szansę, że tam po prostu życie przeżyje i że sobie poradzi.
Więc myślę, że warto eksperymentować i robić takie różnorodne zagadniki. Natomiast tutaj Małgorzata przestrzega, że tak jest szansa, że wprowadzimy jakieś inwazyjne gatunki. I znowu mówi, co zrobisz, jeśli w twój las Miyawaki wedrze ci się czerepka amerykańska? Będziesz ją wycinać, czy pozwolisz jej rosnąć? Co zrobisz z łubinem na łące, na której mają rosnąć storczyki? No i walczymy jako ludzie, bo jednak mamy jakiś zamysł. No i tak to właśnie wygląda, że musimy iść przez życie z jakimś zamysłem. Musimy iść jako zawodowcy, prowadzący swoich inwestorów z jakimś pomysłem.
No ale ja się tutaj pytam, a gdyby iść od razu z zamysłem na chaos? Oczywiście, chaos kontrolowany w określonych strefach. No taki fajny punkt, w pewnym momencie Małgorzata mówi: Dobra, a jaką ty masz misję? I jaka jest moja odpowiedź? Naturalna, oczywista, że chcę być najlepszy, tak? I w jakim sensie? Czy ja chcę być lepszy od innych? Może też, ale przede wszystkim chcę być najlepszy, jaki potrafię być. Strasznie mnie ujmuje chrześcijańska przypowieść o talentach. I mam takie poczucie, że dostałem ich całkiem sporo i po prostu moją odpowiedzialnością jest to, żeby wykorzystać je na maksa.
To Małgorzata to tak ujęła, że ja chcę robić ogrody najlepsze, jakie tylko one mogą być.
I dokładnie tak jest. Próbuję stworzyć zamysł na ogród, ta moja idea ogrodu minimalnego, która nie jest przecież niczym innym, jak nazbieraniem najlepszych grzybów w lesie. I zrobienie im po prostu zestawu najsmaczniejszego, najpiękniejszego, który zawsze będzie się udawał, który najlepiej będzie służył, który będzie najaktualniejszy. Będzie najlepszy dla człowieka i najlepszy dla przyrody. Tak chciałbym być najlepszym projektantem i twórcą ogrodów, jakiego znam. I nie ustanę, póki tego nie osiągnę. A jak nie osiągnę, to po prostu umrę, próbując.
Natomiast ta ścieżka doskonałości jest też oczywiście częścią strategii biznesowej, ponieważ będąc projektantem o odpowiedniej reputacji, mogę bardziej robić to, co czuję i co naprawdę uważam za słuszne. To jest piękne, kiedy klient nie miesza Cię w Twoim zamyśle.
Bo w dzisiejszych czasach, jak Małgorzata mówi, indywidualność jest strasznie ważna. I klienci się na tym skupiają, to co chcą i co mogą zrobić, ale przez to deprecjonowana jest wiedza i doświadczenie. A w przypadku gospodarowania przestrzenią, myślę, że one mają kluczowe znaczenie. Jednak cały ten mój cykl mistrzowski, który rozpoczął się i będę go dalej kontynuował, rozmów ze wspaniałymi zawodowcami, to jest też podobnie, jak i teraz ten reportaż, który robię, jest złożeniem hołdu doświadczonym ogrodnikom, którzy wytrwali w tym trudnym zawodzie tyle lat. I którzy są wierni swoim ideom, swojej wrażliwości, swoim wyborom. I równocześnie większość z tych zawodowców, ona wybiera naturalność.
Myślę, że to właśnie z tego wynika, że zaczynaliśmy wszyscy od wielkiej wrażliwości na przyrodę i zataczamy takie koło. Bo przynajmniej to jest opowieść o mnie. Jak byłem młody, to wszystko mi się podobało, wszystko mnie zachwycało. Chłonąłem każdą inspirację i byłem tym zafascynowany, tymi betonami, tymi szkłami, tymi nowoczesnymi stalami nierdzewnymi, innymi materiałami. Takimi minimalistycznymi układami rzeźbiarskimi, malowniczymi. Ale dzisiaj wiem, że to są świątynie ogrodowe do podziwiania, a nie koniecznie miejsca do życia i mieszkania. I chciałbym zakładać takie przestrzenie, które będą naprawdę przyjazne. I to jest to samo, co tak naprawdę mówi każdy zawodowiec, z którym rozmawiam, który ma tam naście, dwadzieścia, trzydzieści lat doświadczenia. Że najlepszy jest taki, który jest pełen życia, który jest najbardziej bioróżnorodny.
Jaki jest idealny ogród, jaki zakładałaby Megi? Więc wyznacza strefy na polany, łąki, sawany, prerie, jakby je nazwać. A generalnie płaskie powierzchnie, otwarcia widokowe i te by utrzymywała odkrytymi, te by kosiła. Natomiast równocześnie utrzymywałaby strefy, w których przyroda rządzi się swoimi prawami, zadrzewienia, zalesienia. I ułożyłaby to wszystko w taki sposób, żeby jedne plany pojawiały się za drugimi, jak za jakimiś kulisami. Żeby można było odkrywać tę przestrzeń z ciekawością. Żeby kolejne plany następowały po sobie. Żeby pojawiały się tam też solitery, które będzie można podziwiać, wyeksponowane na tle jakichś innych. I jej zdaniem jest to możliwe zarówno w dużej, jak i małej skali.
Natomiast w małej oczywiście będzie więcej ingerencji, bo co jakiś czas trzeba usuwać coś, co będzie niemiłe oku. I dosadać coś, co się bardziej podoba. Natomiast w skali parkowej, dużej, no to będzie to przede wszystkim koszenie. A czasami usuwanie roślin zbyt inwazyjnych. Czasami jakieś prześwietlanie, żeby pojawiło się miejsce dla roślin światłolubnych. Więc, kurczę, wow, to jest też mój idealny obrót. Podpisuję się pod tymi dwoma rękami, dokładnie tak. I to jest w ogóle też obrót minimalny. Ja go tak nazywam. Małgorzata nazwie go inaczej, ale tak naprawdę chodzi nam o jedno i to samo.
A drugi idealny model, o którym powiedziała Małgorzata już tak bardziej osobiście, to łąka plus sady. I tyle. I mówię, że więcej tak naprawdę absolutnie nie potrzebowałaby dla siebie. Podoba mi się u niej to, że nie jest dogmatyczna. Na przykład powiedziała taką rzecz, że to, co nazywamy lasami, to często są tak naprawdę ekotony, a nie lasy. Bo lasy muszą być większe. Ale, że tam też dużo się dzieje i super, bo jest silniejsza konkurencja i że ekotony są ekstra. I że wcale nie musimy mieć lasów. Musimy mieć same ekotony. To jest super.
Podobnie jak nie jest wcale bojowniczką o to, żeby wszędzie sadzić rośliny rodzime. Pytam się Małgorzaty, co ją inspiruje. Więc mówi, że jednoznacznie przyroda. Wyłącznie. Natomiast może być to przyroda nacechowana kulturowo. I obecnie jest absolutnie zafascynowana czymś, co zaobserwowała w Szwecji. Robiła tam wiele zdjęć. Pobocze dróg, które są dla niej inspiracją dla zakładania łąk. Są to szczególnie fajne warunki, dlatego, że one są bardzo zróżnicowane przez przede wszystkim ich ukształtowanie. A równocześnie też warunki wodne. No bo jest rów, tam się zbiera więcej wody. Są pobocze, są inne. Bardzo lubi oglądać rośliny. Jak sobie radzą, jak się grupują.
I właśnie opowiadała mi też o tym, że Szwedzi mają taki projekt. W gminie Kronoberg. To się nazywa Bioróżnorodny Brzeg Drogi. Albo Bogate Pobocze Dróg. Które są regulowane przez odpowiednią metodę koszenia. Przeczytam Ci zresztą fragmencik tego, co gmina pisze na swojej stronie. Jest to tłumaczone ze szwedzkiego, więc będzie takie.. ale zrozumiemy.
“Jak rozpoznać bogate gatunkowo pobocze dróg? Bogate pobocze mogą wyglądać inaczej w zależności od rodzaju drogi. Często są porośnięte trawą i ziołami. Ale mogą też składać się z gołej gleby, piasku lub żwiru. Przeciwieństwem bogatych gatunkowo poboczy są te, na których dominują pojedyncze, duże gatunki. Na przykład łubin. Dlaczego są takie ważne? Przydrożne są ważne dla różnorodności biologicznej, ponieważ przypominają łąki i pastwiska krajobrazu rolniczego. Wspólne dla tych środowisk jest zarządzanie podczas bronowanie, koszenie lub wypasanie gleby oraz zakłócanie porządków. Wiele gatunków jest związanych z łąkami i pastwiskami dawnego krajobrazu rolniczego. Ponieważ środowiska te stają się coraz rzadsze, przetrwanie gatunku staje się coraz trudniejsze. Przydroża stała się ostoją, aby gatunek mógł się rozwijać. Ważne jest odpowiednie zarządzanie nimi.”
No i jaka to jest opieka? “Utrzymanie pobocza zależy w dużej mierze od tego, jakie wartości mają być preferowane. Przydrożne zarośla łąkowe należy zagospodarować późnym koszeniem, sierpniu, wrześniu.” Pamiętaj, że to jest Szwecja. “Wtedy rośliny mają czas na zakwitnięcie i zawiązanie nasion, aby zapewnić kwitnienie w przyszłym roku. Po koszeniu bardzo dobrze jest zebrać i usunąć materiał roślinny, aby uniknąć efektu nawożenia. Wiele roślin łąkowych najlepiej radzi sobie na ubogich glebach. A jeśli gleba zostanie zbyt mocno nawożona, wybierają je inne gatunki kochające azot, takie jak pokrzywa i turzyca. Nawet na poboczach dróg z bardziej banalną roślinnością dobrze jest kosić późno. Ponieważ wiele owadów wykorzystuje jako źródło pożywienia rośliny takie jak turzyca, wyka polna i koniczyna, pożywienie owadów może zostać utracone, jeśli gleba zostaje skoszona zbyt wcześnie. Niektóre zapylacze nie mogą latać tak daleko w poszukiwaniu nowych źródeł pożywienia, a giną, jeśli pożywienie zniknie w jednym miejscu. Aby jeszcze bardziej ułatwić życie owadom zależnym od roślin kwitnących, można najpierw wyciąć jedną poboczę drogi, a kilka tygodni później drugie, aby zawsze coś kwitło.
Na piaszczystych poboczach dróg można tworzyć plamy piasku, które sprzyjają owadom zakładającym gniazda z piasku, takimi jak niektóre dzikie pszczoły. Jeśli pobocza porośnięte są trawą lub turzycą, pszczoły nie mogą wykopać swoich żłobków, a tym samym nie mogą się rozmnażać. Właściciele gruntów i osoby zarządzające poboczami muszą rozumieć przeznaczenie, na przykład łach,” czyli pewnie tych łach piachu, “aby przypadkowo nie zniszczyć lub nie zmienić konstrukcji. Na przykład nie przykrywaj piaszczystych obszarów żwirem. Uniemożliwia to również pszczołom korzystanie z gniazda. W najgorszym przypadku niewłaściwe zarządzanie może wyniszczyć populację roślin i zwierząt.”
To jest fantastyczne, że Szwedzi mają tak daleko posuniętą świadomość i na poziomie społecznym zarządzania gminnego, że wykorzystują pobocza jako rezerwuar życia, jako bioróżnorodne siedliska, żeby rozwijały się w nich owady, żeby rozwijały się w nich gatunki roślin, ziół, które mogłyby wyginąć, jeżeli nie były odpowiednio przygotowane. Także zostawiają te pobocza takie bardzo ubogie i koszą je w odpowiednim momencie. I to wszystko jest siedliskiem, jako systemem, który może trwać dzięki współpracy z człowiekiem. To jest silnie antropogeniczny krajobraz.
Małgorzata opowiadała mi też o tym, że stworzyła taki analogiczny projekt w Polsce i rozmawiała z jedną gminą, która niestety go nie przyjęła. Natomiast Małgorzata się nie poddaje i idzie w co dalej. Opowiem Ci później w jaki sposób, ponieważ ten projekt właśnie, widzę, już wystartował.
No ale co jeszcze? Małgorzata przede wszystkim cały czas i głównie robi ogrody. Mówi, że w ostatnich latach te realizacje są coraz mniejsze, że ludzie idą w taką, jak to nazywa, konfekcję ogrodową, gdzie właśnie są duże płyty podzielone trawnikiem, jakieś rośliny osłonowe, natomiast taki rodzaj ogrodów ją nie interesuje. Niestety nie znajduje bardzo dużo klientów, którzy chcą zakładać inne ogrody. Ubolewa nad tym. No jest ogrodnikiem.Ja stąd też ją znam. Jej firma nazywa się Ledum Ogrody. Działa we Wrocławiu. Jej specjalizacją są prace ziemne i nasadzeniowe oraz pielęgnacje.
A do takich rzeczy strukturalnych, technicznych współpracuje z zewnętrznymi firmami. No bo jednak nie ma aż tyle prac tego typu, żeby utrzymać specjalistów w swojej ekipie tego typu. Natomiast mówi, że często jest to współpraca z sezonu na sezon ciągle z nowymi partnerami, że trudno jest z kimś nawiązać stałą współpracę i stara się szukać ludzi dojrzałych, ogarniętych, bo jednak często zdarza się tak, że ktoś tam poobiecuje, że coś zrobi, a później ponabiera roboty od różnych klientów i nie odbiera telefonu. Mówi, że ze stelażami jest taki problem, że trzeba im zlecać coś często, bo jak zlecasz raz na jakiś czas, to później się traktują jako fachowca drugiej kategorii i wolą się też umawiać z klientami bezpośrednio, bo mogą ich urobić, przycisnąć, a nie z jakimś projektantem, który dużo wymaga i ta praca generalnie jest trudniejsza. No ale z drugiej strony mówi, że drewno też aż tak często nie robi.
No co jeszcze z takich bolączek, o których sobie ponarzekaliśmy, że ludzie chcą rzeczy niemożliwych, że nie rozumieją, że organizmy mają swój zakres tolerancji. Wymyślają jakieś takie historie. Mówi, że dostała ostatnio projekt do realizacji autorstwa innego projektanta. Jakieś derenia kousa w donicach, która zamieniła na trzmieliny. Klientka narzeka, że nie, że takie haberdzie, że chce klony palmowe. No ale tłumaczenie, że to jakby nie wypali, że to się nie uda, że te rośliny przemarzną, że trzeba myśleć o ich warunkach, o ich, właśnie tak jak powiedziała, zakresach tolerancji. To jest coś, czego trzeba edukować. Ale powiem Ci, że ja też do pewnego punktu edukuję, a kiedy widzę, że klient jest zdeterminowany i jakoś nie chce słuchać, to odpuszczam i mówię, nauczyłem się tego całkiem niedawno. I mówię, słuchaj, no w Twoim ogrodzie wszystko wolno. To zresztą Marta Góra mi podpowiedziała ten tekst. W Twoim ogrodzie wszystko wolno. Ja Ci odradzam. Ale jak chcesz, to sobie sadź.
No Małgorzata tutaj mówi, że dobrze jest mieć takie rzeczy napisane, bo pamięć jednak jest ulotna. Jak to pójdzie czarno na białym gdzieś tam w jakimś mailu, to jest cenna wskazówka. Warto z niej skorzystać. No też opowiada o takich historiach, które się powtarzają, że ludzie często myślą, że ogrodnika się woła po brukarzach. Często zamawiają architekta krajobrazu dopiero wtedy, jeśli natrafiają na jakiś naprawdę poważny problem, którego nie potrafią rozwiązać. Natomiast jeśli rzeczy wydają im się oczywiste, no to często jest tak, że to brukarz projektuje ten ogród, łącznie z obrzeżami rabat. A jeżeli Małgorzata robi swój zakres miękki, ogrodowy, tak, zielony, ziemny, no to często właśnie zostaje takie sytuacja, w której musi się z czymś pomieścić. I walczy z ludźmi, żeby nie rzucali tak dużo betonu, bo zabrukowali by wszystko.
Często klient polega na swojej własnej wiedzy, bo on tu będzie mieszkał, więc on wie najlepiej i kto mu tam będzie mówił, jak gospodarować jego ziemię. Pytałem się też o nawadnianie, ale jest niechętna nawadnianiu. Po pierwsze dlatego, że to jest woda z sieci i ona jest uzdatniona, więc po prostu żal jest jej wylewać do ogrodu. Marnujemy wody gruntowe w ten sposób, które się nie odnawiają tak szybko. Mówi, że już przecież są zakazy podlewania ogrodu co jakiś czas, a że problem będzie się tylko pogłębiał. A poza tym, że ten system nawadniania tak naprawdę zwykle już po trzech latach nie jest potrzebny. Z jednej strony dlatego, że drzewa i krzewy go generalnie nie potrzebują, jak się przyjmą. Albo jest potrzebny tylko bardzo okresowo, a często ten system po prostu się też już nie nadaje, no bo po tych kilku latach zajmowania się ogrodem, te glinie kropiące są poszatkowane przez uprawki, jakieś tam przekopywania i to jest po prostu zniszczone. Ewentualnie rabaty bylinowe, ale one też dopasują się do siedliska i podaży wody i właśnie warto im pozwolić, aby były zmienne w czasie, więc podejściem Małgorzaty jest, aby projektować tak ogrody, żeby nie trzeba było ich nawadniać.
Jeśli chcesz zobaczyć, jakie ogrody zakłada, wejdź sobie na Ogrody Ledum Wrocław na Facebooku, tam znajdziesz potężną bibliotekę zdjęć i jestem przekonany, że jeżeli coś Ci się spodoba, albo będziesz o coś chciał spytać, chciała spytać, to myślę, że jeśli napiszesz do Megi, to na pewno możesz liczyć na odpowiedź, czy jakąś poradę, czy podpowiedź, bo no, to jest człowiek, który uwielbia się dzielić wiedzą. Możesz też obejrzeć odcinek 494 Maji w Ogrodzie pod tytułem “Ogród zmysłów z kwitnącymi drzewami”.
Megi mówi, że czuje się człowiekiem sawanny i otwartej przestrzeni, więc generalnie dobrze czuje ten problem, czy zagadnienie, że potrzeba nam więcej kolorów i to jest też coś, czym się teraz właśnie będzie zajmować. Uruchamia kurs z takim pytaniem: Jak zrobić kwieciste i kolorowe kwietniki z roślin dostępnych? Nie tylko rodzimych, ale dostępnych. Często na przykład tradycyjnie wiejskich, ale jednak takich, które będą miały ten efekt zachwytu, to możesz zobaczyć przeglądając galerie roślin, galerie zdjęć na Instagramie.Jednak Małgorzata zachwyca się kwiatami i te ogrody, które zakłada są piękne, bujne, kwitnące, zachwycające kolorami.
Ja na przykład wolę zdecydowanie ogrody leśne, które tak nie eksplodują tą kolorystyką. Oczywiście lubię kwietne rabaty bylinowe, ale też wiem, ile one zachodu potrzebują, żeby je utrzymać. Także staję się w sprawie z tego, że najlepiej odpoczywamy wśród po prostu zieleni. Natomiast kwiaty są tak efemeryczne. Wolę ich przypadkowość na łące niż celowość na rabacie.I teraz przeglądam sobie w głowie wszystkie te rabaty, które zaprojektowałem i się zastanawiam co ja wolę właściwie. To trudno powiedzieć. Na pewno na chwilę obecną bardzo promuję łąki, ale czy je wolę tak naprawdę? Nie wiem, wszystko lubię bardzo.
No ale co jeszcze? Pytałem się Megi o błędy projektantów. No więc takie dwa punkty. Jedna mi powiedziała o realizacji Plac Nowy Targ we Wrocławiu, gdzie no w jej opinii rośliny są posadzone zupełnie bez sensu, ponieważ obok siebie rosną różne gatunki z różnych siedlisk. Co jej bardzo zgrzyta, że jakby to nie tak powinno działać. Po prostu lubi rośliny i nie chce, żeby one umierały. I to jest dla mnie przykład takiego chciejstwa, że projektanci generalnie za bardzo podążają za myśleniem klienta.
Ten materiał roślinny, który jest dynamiczny, który jest kruchy, nieprzewidywalny. Starają się na siłę wtłoczyć w ramy jakichś założeń, jakiegoś zamysłu, jakiejś warunki, które nie spełniają potrzeb tych roślin i te rośliny po prostu nie dają tam rady. Problemem, błędem jest to, że projektanci kierują się prawie wyłącznie urodą roślin, a dopiero na którymś tam miejscu doborem do siedliska. I oczywiście sporo z nich się dopasuje, ale część wypadnie i uschnie i że szkoda po prostu tych sadzonek i tej wody i tej energii na ich wyprodukowanie, na dostarczenie. Szkoda tych poniesionych kosztów środowiskowych, których też nikt nie liczy. A można by było działać po prostu z większą świadomością, z większym pietyzmem, przyłożyć się do tego bardziej. I przede wszystkim zwrócić uwagę na siedlisko. Mówi, że tak, łatwo jest wyciąć drzewo i posadzić następne, ale to jest 20 lat czasu, którego zabraknie i nawozów, i wody, i paliwa, żeby to nowe drzewo wyrosło, a często usycha nawet z tą opieką, albo i bez tej opieki. I że warto cenić to, co już jest.
No a drugi taki wątek, że nie podoba jej się, że projektanci sami się przekonują, że tak właśnie powinno być, że to jest normalne, że część roślin wypadnie. Uważa, że to my właśnie bardziej powinniśmy wiedzieć, co tam w danych warunkach z większym prawdopodobieństwem wyrośnie. No i tutaj właśnie dużo rozmawialiśmy o tym, o czym tam wcześniej też Ci już wspominałem, że z jednej strony tak, że trzeba się oczywiście przekładać, że nie można tego ignorować. No ale z drugiej strony trochę trzeba strzelać ślepakami, że jednak nie zawsze jesteśmy w stanie trafić w siedlisko, szczególnie w siedlisko miejskie, które może być bardzo zmienne.
No ale oczywiście jest duża różnica w tym, jeżeli projektant, tak jak Małgorzata to nazywa, podąża za jakiegoś rodzaju chciejstwem, czy swoim własnym, czy swojego inwestora, żeby coś było o takie, bo wysyła tutaj zdjęcia jakichś czosnków, czy jakichś magnolii, czy jakichś innych pięknych roślin, które zupełnie nie pasują do warunków. I on się jednak nad tym pochyli, jednak wygrzebie ten dołek i powie klientowi, no słuchaj, ja Ci to odradzam, a klient się uprze, a zupełnie inna jest sytuacja, kiedy jako zawodowiec po prostu totalnie olejesz analizę sytuacji i od razu zaczniesz od tego, co Tobie się wyobraża, co Ty tam chcesz i co Ciebie aktualnie inspiruje, co Ci się aktualnie podoba i po prostu będziesz podążał za swoim własnym chciejstwem, tak? To krytyka tego chciejstwa, tak oczywiście podpisuję się pod tym i to jest coś, co po prostu daje średnie rezultaty.
No i ta druga kwestia, że oczekiwania klientów są nierealistyczne, ale to jest oczywiste, dlatego że są, klienci są ignorantami po prostu, to nie jest brzydkie słowo. Ignorant to jest ktoś, kto nie ma głębokiej wiedzy na dany temat, więc jeżeli nie są doświadczonymi ogrodnikami, a często nie są, jeśli zatrudniają projektanta, to po prostu mają nierealistyczne oczekiwania i jakby taka jest nasza robota, żeby ich z tych oczekiwań wyprowadzać, więc to na co zwraca uwagę Małgorzata, niepotrzebne podążanie projektantów za klientami, tak? Nie podążaj za tym, co klient mówi, że chce. Nie bój się zaprotestować, powiedz, że to nie będzie działać, on będzie Ci wdzięczny, no bo to są jego pieniądze, tak? Jeżeli chce wydać kasę na rośliny, którą nie wyrosną, bo się upiera, bo po prostu chcę, a tego odwodzisz, no to jakby jesteś kryty, a jeżeli nie robisz tego, bo się tego boisz, no to brakuje Ci odwagi cywilnej i trochę jakby stwardniej, nie? Jakby zbuduj swój charakter, zbuduj swoją asertywność i rób to dobrze.
Małgorzata poleca, aby się rozwijać, czytać podręczniki fitosocjologii, tak? Ale razem z obserwacją przyrody. Mówi, musisz to oglądać, bo dopiero wtedy, kiedy przyjrzysz się naprawdę tym ekosystemom, kiedy napatrzysz się na nie, to nabierzesz przekonania, że właśnie to, co samo wyrasta, jest ładne, że to jest właściwe. Może z początku, jak zaczniesz patrzeć na jakieś tam łąki, czy właśnie pobocza, czy jakieś inne zarośla, czy ekotony, z początku będzie Ci się to wydawać jakimś chaotycznym zbiorowiskiem chwastów, ale im dłużej to pooglądasz i skonfrontujesz to z tą lekturą, czy biologiczną, czy fitosocjologiczną, to zrozumiesz, że tak właśnie ma być, tak?
Więc zalecenie jest takie. Ucz się roślin i poznawaj rośliny z podręcznikiem fitosocjologii, żeby rozumieć zbiorowiska. I oboje korzystałem z tych narzędzi. Aplikacja PlantNet jest na Androida, na pewno, nie wiem, czy na inne, ale chociaż popełnia błędy, to jeśli miałeś zajęcia z botaniki, no to będziesz w stanie tam wyłapać jakieś błędy, a nie musisz potwierdzać tych roślin, ale jest wskazówką. Generalnie rodzaje rozpoznaje doskonale, gatunki to tam czasami się myli, ale generalnie jest fantastyczna apka PlantNet do rozpoznawania roślin, plus połączenie tego z Atlasem Snowarskiego, Atlas Roślin w internecie, który też kosztuje nieduże pieniądze, a jest tworzony od wielu, wielu lat przez wielu pasjonatów, naukowców, którzy naprawdę się na tym znają.
I to, co jest absolutnie genialne w tym Atlasie, to są dane tabelaryczne i one pokazują optimum środowiskowe, w którym roślina może rosnąć i ono jest naprawdę szerokie. I to jest też taki aspekt, na który Małgorzata zwraca uwagę, że błędem jest ogniskowanie się na jeden parametr, np. pH, bo to najprawdopodobniej łatwo jest zbadać i fiksowanie się na tym ok, to teraz będziemy tylko odbierać do gleby kwaśnej, czy do gleby zasadowej, czy obojętnej. To jest znacznie, znacznie za mało. Więc jakby zobacz sobie, jakie są fantastyczne tabele, jak są rozpisane rośliny właśnie w Atlasie Snowarskiego i zacznij je powoli, cierpliwie poznawać.
Idź na łąkę swojej okolicy, idź do lasu i fotografuj te rośliny, rozpoznaj sobie przez PlantNet, a później sobie wpisz w Atlas i czytaj o nich i zobaczysz, jak to zaprocentuje. Może na początku będzie to troszeczkę męczące, ale z czasem to po prostu przyniesie fantastyczne rezultaty, jeśli chodzi o budowanie twojej kompetencji i rozumienie tego, jak rośliny mają rosnąć, żeby z większym powodzeniem po prostu czuły się ze sobą dobrze, z większym powodzeniem żyły w danym miejscu.
No a inna sprawa i cięższa sprawa jest, jak się uczyć roślin ozdobnych, no bo jednak to, o czym mówimy, to są rośliny dzikie. Rośliny dzikie nie służą do zakładania ogrodów, nawet się ich specjalnie nie da kupić, tak? Więc jest to problem, bo często tych danych nie ma, albo są nieprawdziwe, albo są z innego klimatu, a o bylinach w ogóle jest bardzo mało. Więc no, co robić? Trzeba eksperymentować, Małgorzata mówi, wymieniać się doświadczeniem z bardziej doświadczonymi ogrodnikami, czerpać z nich, czerpać też ze szkółkarzy pasjonatów, podkreśla, że to są fantastyczne osoby, od których można się uczyć i pewnie też w swojej okolicy możesz znaleźć takich szkółkarzy i oni docenią twoją pasję, jeśli zaczniesz do nich jeździć, oglądać rośliny, jakie możesz tam kupić. A lepiej jest projektować rośliny właśnie nie życzeniowo, bazując tylko na katalogu i wymyślając sobie, że ja chcę to, ja chcę to, czyli precz ze chciejstwem, ale właśnie bazując na lokalnych dostawcach, którzy są w zasięgu firm ogrodniczych, wykonawczych, które będziesz polecać, czy samego klienta, jeśli on to będzie robił z systemem gospodarczym. Więc to jest fajna metoda, żeby jeździć do tych szkółek w wolnym czasie, albo nawet w czasie pracy, bo to jest twoja praca, żeby się rozwijać, więc jeździć tam w różnych momentach roku, obserwować, co kwitnie aktualnie, co i jak wygląda, co jest najbardziej atrakcyjne w tej czy innej porze.
Ja to robiłem bardzo często przez pierwszą dekadę swojego, zresztą ciągle to robię tak naprawdę. Jeżdżę po tych szkółkach, fotografuję sobie te rośliny, mam na przykład na komputerze takie foldery pogrupowane po prostu miesiącami. Jak robię zdjęcia, to wrzucam je, powiedziałem, styczeń, luty, marzec i to daje mi takie bazy, no buduje też moją świadomość po prostu, co w danych miesiącach kwitnie. No teraz to się strasznie zmienia i na przykład mamy, o czym też Małgorzata mówi, wegetację przyspieszoną o miesiąc, więc moje folderki by się może trochę popsuły, a mogę je jeszcze przyglądać latami. No ale jednak jest to metoda. Możesz sobie podzielić na cztery pory roku, wiosna, lata, jesień, zima.
Ale generalnie szukaj ludzi, którzy mają pasję i którzy mają wiedzę. Piękne słowa powiedziała Małgorzata, jeden do jeden powtarzam: “Trzeba wyciągać wiedzę z ludzi, zanim umrą i zabiorą ją do grobu.” Często oni po prostu nie umieją tego zrobić i nie napiszą książki, nie założą podcastu i jakby sami nie wyjdą do ludzi, a mają potężną wiedzę i no warto po prostu do nich iść, warto tych pasjonatów wynajdować, więc tak, idź do szkółkarzy, to jest to jest właściwie kierunek swojej okolicy. Idź i jeździj i odwiedzaj. Zaprzyjaźni się.
Megi chce się dzielić, chce się uczyć i chce uczyć innych i to jest piękne, bo środowisko jest małe i ludzie generalnie wiedzą o sobie, to fajnie mówi, no kto robi ogrody, kto prowadzi ogrody pokazowe, te nazwiska się powtarzają, tak, rzadko okazuje się ktoś nowy, natomiast tak jak Megi mówi, jest dużo ludzi aspirujących, którym wydaje się, że nasza praca jest taka twórcza i romantyczna, ale no rzeczywistość często też jest taka, że w tej obsłudze klienta człowiek się zatraca, w tej bieżączce, ale równocześnie jest mnóstwo ludzi, którzy chcą się uczyć, którzy chcą się rozwijać i ona ich widzi. Ja też ich widzę.
Podaję przykład Garden Masterclass, w których uczestniczyła razem z Agnieszką Kuban-Rzukowską, Kasią Bellingham, była wykładowcą, mówi, że na sali było trzysta osób, tak, różnych, młodych w wieku dwudziestu lat, ale też po czterdzieści na biletowanej imprezie kosztującej, więc jest to jakimś znakiem tego, że nasza branża się rozwija, coraz więcej osób jest tym zainteresowanych i no to jest też przyczynkiem, dla którego Małgorzata decyduje się iść w edukację.
Tutaj też wymieniliśmy się doświadczeniami czy planami. Ja też przygotowuję się mocno do podzielenia się swoją wiedzą, natomiast Małgorzata już właściwie uruchomiła ten projekt. Właściwie uruchomiła go, widze posta na Facebooku siedem godzin temu. “Przedstawiam moje nowe megawersum, megiversum”, oj, jakie to słodkie, megiversum. No i to jest tak, dzikie-ogrody.pl. Co my tu mamy? Zobaczmy. Współpraca z samorządami i organizacjami. Droga życiowa i kompetencje. “Przyjęłam rolę opowiadaczki świata, mostu między zwykłymi ludźmi, a zwykłą wystarczająco dobrą przyrodą. Uwielbiam spacerować i rozmawiać. Lubię i umiem edukować. Różnorodność wśród ludzi i ich strategie ewolucyjne są według mnie równie ciekawym tematem badań jak inne zagadnienia dotyczące przyrody. Przychodzicie do niej otwarci i nastawieni na poznanie. Lubię nasze odświętne spacery pełne dobrych emocji i niesamowitych energii.”
Wetnę się. Byłem właśnie we Wrocławiu na spacerze razem z Megi i Siostrami Rzeki Ślęzy. Fantastyczna sprawa, fantastyczna ekipa połączona w ogóle też z karmieniem nas tym, co tam zebraliśmy na tej łące. Nie tylko, ale też, więc po prostu mega. Spacery, tak, ekstra.
Dalej. “Są prawdziwym spotkaniem ludzi z przyrodą na zasadach równości w pełnym zrozumieniu i poczuciu wdzięczności, że ten świat istnieje w całej swojej złożoności i dane jest nam w nim uczestniczyć. Spacerując stajemy się grupą zbieracko-łowiecką, tropiącą wrażenia i rośliny, zbierającą pióra, zdjęcia i owoce. Stajemy się dla siebie nawzajem grupą wsparcia w trudnej psychicznie sytuacji, jaką stwarza kryzys klimatyczny. Łączy nas pierwotna radość wspólnoty dzielącej zachwyt nad drobiazgami świata przyrody. Dobrze jest być waszą przewodniczką.”
No, Małgorzata jest wspaniałą przewodniczką. O jakie to jest słowo, którego mi zabrakło na samym początku, a dobrze, że sama go użyła, widzisz tutaj właśnie na tej stronie dzikie-ogrody.pl, zobacz sobie. To jest to właśnie, co mi zapowiadała. “Nasze usługi. Współpraca z samorządami, organizacjami pozarządowymi i firmami. Szkolenia na żywo i online, wystąpienia na konferencjach, szkolenia, warsztaty, opracowania, artykuły, wykłady. Do wniosków o dofinansowanie, spacery, projekty. Po prostu żyjemy przyrodą i z przyrody. To, co nas wyróżnia, to umiejętność i możliwości fizycznej realizacji naszych projektów.
Sadzenia drzew i krzewów, zakładania rabat bylinowych, ogrodów społecznych, leśnych, deszczowych, tematycznych. Na przykład ptasik dla zapylaczy, sadów, jagodników, muraw, łąk czy łączek jednych. Zapraszam do współpracy.”
Mamy tu jeszcze edukację przyrodniczo-ogrodową, no i projektowanie urządzania terenów zieleni, co wszystko razem ze sobą się fantastycznie łączy i tworzy właśnie taką harmonijną konstelację, w której Małgorzata jest centrum wszechświata. Zresztą to, co mi powiedziała wcześniej, że teraz będzie znana jako Małgorzata z dzikich ogrodów. Strasznie fajnie jest.
Mi się to podoba.
Pytałem Małgorzaty o czym marzy i mówi, że o tym, żeby jeszcze jakąś chwilę było to status quo, żeby świat w tym kształcie jeszcze chwilę trwał, żeby mogła jeszcze trochę pojeździć, jeszcze trochę pooglądać, żeby pewne rzeczy nie pozmieniały się jednak za szybko. Co jest takie piękne marzenie. Z jednej strony ja na przykład ciągle jestem niezadowolony ze status quo i ciągle szukam jakiegoś rodzaju rozwiązań. Co by można było zrobić lepiej? Co by można było poprawić? Jak można by było zwiększyć świadomość ludzi? Ale też z wiekiem coraz bardziej akceptuję jak świat wygląda. Ale też chciałbym, żeby nie zmienił się za bardzo, szczególnie w kontekście zmian klimatycznych, żebyśmy mieli jeszcze możliwość na nim trochę pożyć, żeby jeszcze moje dzieci mogły na nim trochę pożyć.
Małgorzata mówi, że depresję klimatyczną i obawy o katastrofę generalnie ma już za sobą. Myśli, że jednak się jeszcze trochę pomęczymy na tym świecie, że jeszcze trochę roślin tu posadzimy, trochę przyrody zaopiekujemy i trochę poodwiedzamy. Równocześnie też jest znacznie spokojniejsza niż ja. Ja jednak mam jeszcze trochę takiego dynamicznego powera i chęci zmiany rzeczywistości wokół.
No ale tak, Małgorzata jest ode mnie starsza 11 lat. Mówi, że starsi ludzie są bardziej zadowoleni z życia, że oczekiwania spadają, a wdzięczność rośnie. To jest piękna perspektywa. Bardzo mi się podoba jako perspektywa na kolejne lata. Pytam się ją, jak żyć, żeby było dobrze? Mówi, że moglibyśmy tak żyć, żeby wszystkie nasze działania życiowe weryfikować: Czy jest dobre dla przyrody? No i tak, dobre, obojętne, no to robić. A niedobre, nie robić.
I z takim akcentem podziękuję Ci za Twoją uwagę i do usłyszenia następnym razem. Wszystkiego dobrego. Pa.
Jesteś projektantem?
Cenisz nasze merytoryczne publikacje? Zapraszamy Cię do wspólnego rozwoju, biznesu i integracji.
Jesteś właścicielem działki?
Szukasz wsparcia przy aranżacji ogrodu?
Zajmujemy się kompleksowo procesem projektowo – wykonawczym. Wypróbuj możliwości naszego zespołu.
Szukasz czegoś innego?