Na czym polega świat usług luksusowych?
28 sierpnia 202424 10 Gawęda o Roślinach bliżej architektury [Gawędy Ogrodnicze]
21 października 2024Pokaż mi drugiego takiego człowieka w Polsce: równie wszechstronnego i kompetentnego architekta krajobrazu, społecznika i bojownika o wspólne dobro, tak otwarcie komunikującego w co wierzy i chętnie dzielącego się wiedzą. Ja nie znam, chociaż marzę, żebyśmy tak wybitnych i równie aktywnych oraz zaangażowanych osób mieli znacznie więcej.
Zapraszam do wysłuchania najnowszej gawędy o mistrzu Wojciechu Januszczyku.
21 odcinek audycji Gawędy Ogrodnicze
Posłuchaj na swoim playerze:
Przejdź do podstrony podcastu:
Transkrypcja podcastu
Cześć, architekci krajobrazu czasami mnie przerażają, chociaż jest to pozytywne, bo prorozwojowe, ciągną w górę. Wojtek Januszczyk jest taką właśnie postacią, wybitny architekt krajobrazu, projektant i wykonawca terenów zieleni. Ma kilkunastoletnie doświadczenie na budowach zarówno jako autor nadzorujący i wykonawca, jak także nauczycielem akademickim na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
Człowiek, który jest całe życie w progresie, zawsze się rozwija, do tego stopnia, że jest zdolny zarzucić zupełnie część swojego dorobku, fundament, na którym stał lub z którego wyrósł, skoro tylko jego umysł dojrzał do nowych poziomów, na których właśnie staje. Zawstydza i ciągnie w górę. Człowiek, który pokazuje, jak mądrym, szeroko rozwiniętym i uświadomionym trzeba być, wykonując zawód projektanta w przestrzeni zielonej.
Jest starszy ode mnie 7 lat, więc nazbierał więcej mądrości. W różnych momentach każdy z nas szedł podobną drogą, a często zupełnie innymi ścieżkami. Znałem Wojciecha jako postać, ale nie osobiście. Pierwszy raz z dawnych czasów, nie pamiętam, to była jakaś wystawa, chyba targi, może to była Gardena w Poznaniu, zobaczyłem taki ogród koncepcyjny jego autorstwa i to zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie. Oto nieprzeciętny człowiek, wielkie wow. Wtedy prowadził jeszcze Garden Concept, firma projektującą, wykonującą ogrody i krajobrazy.
Poznaliśmy się osobiście dopiero na Waku w Trójmieście w 2022. Mogłem zaobserwować go na żywo, podczas integracji poczuć jego dynamiczną osobowość. Teraz, na potrzeby tego reportażu, pojechałem do niego, żeby porozmawiać na żywo, poznać go lepiej. Wojtek przyjął mnie w swoim świecie w Lublinie, ma pomieszczenie robocze na terenie browaru Perła na Bernardyńskiej, świetna miejscówka, ścisłe centrum miasta. Tam ma do dyspozycji sporą przestrzeń, na której realizuje się twórczo i edukacyjnie, która jest równocześnie odwiedzana przez wielu młodych ludzi w celach rozrywkowych, są tam dyskoteki, bary, więc przewija się całkiem chłonne audytorium.
Widzieliśmy się w poniedziałek, więc uczestniczyłem w porannej odprawie. Akurat zaczynał dzień z praktykantami ze studiów oczywiście architektury krajobrazu, dawał im różne zadania, potem odprawa w pracowni, w fundacji. To było bardzo przyjemne, obserwować go przy tych czynnościach, ponieważ jest uważnym, cierpliwym kapitanem, naturalnym liderem, świadomym, doświadczonym. Na pewno nie jest to typ dyktatora, raczej przewodnika, który nie próbuje się wywyższać, a chętnie oddaje pole innym członkom zespołu, traktuje ich z szacunkiem, z troską. Czuć, że chce, żeby jak najwięcej skorzystali z tego skrzyżowania dróg z nim.
W trakcie naszej rozmowy konsultował także najnowsze wydania Architektury i Biznes, którego jest redaktorem naczelnym. Był prezesem SAK-u, Stowarzyszenia Architektury i Krajobrazu, wtedy kiedy jeszcze nosiło nazwę Zieleń Polska. Obecnie bardziej zaangażowany jest w swoje organizacje, jest fundatorem, liderem Fundacji Krajobrazy.
Przeczytam Ci ich opis na stronie, o nazwie jest bardzo zgrabnie napisane i dobrze też oddaje przedmiot działalności Wojtka. “Fundacja Krajobrazy to niezależna organizacja, która promuje i wspiera rozwój niskoemisyjnej architektury krajobrazu. W obliczu zmian klimatycznych naszym celem jest uświadomienie społeczeństwa na temat zagrożeń związanych z procesami inwestycyjnymi, które negatywnie wpływają na środowisko i niszczą ekosystemy. Czwarta przyroda, krzaki i chaszcze, zwiększenie bioróżnorodności, zarastanie, czyli zwiększanie powierzchni czynnej biologicznie, pochwała lenistwa i nieestetyczna estetyka to nasze cele edukacyjne, które chcemy wdrożyć przez działania, przykłady realizacji i obalanie mitów. Jednocześnie staramy się przeciwdziałać zjawisku greenwashingu w architekturze krajobrazu. Jesteśmy pionierami w wprowadzaniu zasad gospodarki i obiegów zamkniętych do procesów tworzenia i użytkowania parków, ogrodów i innych terenów zieleni. Cyrkularność to jeden z kluczy przeciwdziałania zmianom klimatu.
Nasz zespół składa się z doświadczonych specjalistów pod kierownictwem fundatora fundacji i architekta krajobrazu Wojciecha Januszczyka. Nasza organizacja zajmuje się realizacją projektów edukacyjnych, społecznych i artystycznych. Jesteśmy praktykami, którzy mają doświadczenie w prototypowaniu rozwiązań związanych z przestrzenią. Posiadamy dwa obszary, na których testujemy różne rozwiązania z zakresu gospodarki i obiegów zamkniętych w architekturze krajobrazu. Nie są nam obce realizacje i opracowywanie dokumentacji projektowych. Naszym zapleczem jest biuro projektowe ściśle współpracujące z fundacją. W naszych działaniach na rzecz budowania świadomego społeczeństwa obywatelskiego współpracujemy z samorządem, organizacjami branżowymi, placówkami edukacyjnymi, specjalistami branżowymi i ich organizacjami zawodowymi, a także organizacjami pozarządowymi i artystami. Wierzymy również w istotną rolę kultury i sztuki w podnoszeniu świadomości społecznej w obszarze naszych działań. Chcemy tworzyć zdrowe miasto i zdrową przestrzeń.”
No, to jest taka piguła z tego co opowiem Ci dzisiaj. Wojtek jest także szefem swojej autorskiej pracowni krajobrazu, gdzie realizuje projekty komercyjne. Kiedyś w latach 2003-2021 prowadził razem ze wspólnikiem Piotrem Szkołutem ostatecznie całkiem niemałe, jak na naszą branżę przedsiębiorstwo Garden Concept. Realizowali wszechstronne zadania, projekty prywatne, publiczne, biznesowe. Byli pionierami w dziedzinie kompleksowej realizacji ogrodów w pełnym zakresie, obejmującym wszystkie warstwy zagospodarowania terenu, czyli oczywiście roślinność, ale także sieci czy nawierzchnię. Wprowadzali innowacje, jakimi wtedy były dachy zielone czy stawy kąpielowe.
No, ja na pewno patrzyłem na nich. To co było widać na zewnątrz, w świecie sprzed social mediów. Widziałem w nich drogowskaz, w jakim kierunku mogę sam rozwijać się jako zawodowiec, jako firma. Bardzo mi imponowali, ale jakoś nie było pola do takich żywych skrzyżowań między nami. Działaliśmy daleko od siebie, a SAK czy wcześniej Zieleń Polska nigdy nie wydawały mi się atrakcyjne jako organizacja. Bardziej integrowałem się w biznesowych niż w branżowych szeregach. Niemniej była to jedna z niewielu polskich firm ogrodowych, które robiły na mnie wrażenie i od których uczyłem się jak wykonywać swoją pracę.
Po zamknięciu Garden Concept Wojtek odpuścił budowanie stałego zespołu opartego na pensjach. Poza jedną osobą, która jest kompetentną szefową biura, buduje doraźne zespoły projektowe na potrzeby organizowanych akcji społecznych, na potrzeby realizowanych projektów. A to przede wszystkim z tego powodu, jak obciążające jest posiadanie teamu na stałe, razem z wynikającymi z tego regularnymi obciążeniami finansowymi i organizacyjnymi. Lata intensywnej pracy pod presją utrzymania takiej ekipy, zapewnienia jej pracy, żeby móc co miesiąc płacić pensje, doprowadziły Wojtka do załamania zdrowotnego.
Są to doświadczenia bardzo mi bliskie. Ja w ostatnim czasie zażyczyłem swoje ambicje w takim obszarze, że muszę mieć duży zespół, żeby robić fajne rzeczy. Szczęśliwie nie zapłaciłem takiej ceny, w sensie uszczerbku na zdrowiu, ale znam paru jeszcze innych bardzo dynamicznych fachowców, których ta praca zjadła, niektórych zupełnie wykończyła.
Rozmawialiśmy o tym, że w tej branży niestety nie zarabia się aż tak dużo, żeby można było ustalić prawdziwe pensje, będące równocześnie jakimś racjonalnym procentem kosztów całej działalności, na przykład na poziomie 30%, żeby starczyło ci jeszcze na inne koszty stałe, koszty promocji, własnych zysk, przynajmniej nie w Polsce. To jest błąd, tak to dzisiaj widzę, który popełniałem przez lata, patrząc na kolegów, koleżanki prowadzących firmy w innych branżach i budowałem sobie wewnętrzne przekonanie, że po osiągnięciu jakiegoś pułapu stabilności też będę w stanie generować podobne wyniki finansowe jak oni.
Na pewno pewną rolę gra moja nieumiejętność menedżerska i biznesowa, doświadczenie zdobywane na błędach, ale drugą stroną medalu jest to, że ta branża po prostu nie spływa złotymi potokami. Jest trudna, wymagająca dużych nakładów na powstanie projektów, a stawki są takie sobie, wystarczające, jeśli robisz to samemu i jeśli wspomagasz się asystentami, którzy wchodzą jako koszt tylko przy konkretnych projektach, ale niewystarczające, żeby stale utrzymać duży zespół. Oczywiście inaczej ma się rzecz, jeśli nie podchodzisz do sposobu, w jaki kształtowany jest teren ambicjonalnie czy filozoficznie, a robisz tylko realizację. Wtedy można osiągnąć znacznie lepsze rezultaty biznesowe. Ale to nie jest moja droga, najwyraźniej także nie Wojtka.
To jest człowiek, któremu nie jest wszystko jedno, co buduje. Kilka lat temu dokonał profesjonalnego zwrotu na systemy projektowania zgodne z naturą, z wyraźnym sprzeciwem wobec eko-ściemy. Ten zwrot był na tyle drastyczny, że nawet zrezygnował z wydania książki o zakładaniu ogrodów, nad którą pracował przez lata i była już po redakcji z kompletem ilustracji. Już miał uzgodnione wstępnie, przez kogo zostanie wydana. Ale zrezygnował z jej wydania i zawrócił z tej drogi, ponieważ uświadomił sobie, jak bardzo taka pozycja miałaby wpływ na osoby, które by ją przeczytały, które później szłyby w proces, w którym on już nie chce uczestniczyć. Nadal jeszcze czasem uczestniczy, ale stara się od niego odchodzić, a na pewno nie chce go promować.
Proces, jak to nazwał, kolonizacyjny. Czyli, ja bym to przetłumaczył, proces konsumpcyjnej gospodarki liniowej, która podporządkowuje świat egocentrycznej woli nieuświadomionych jednostek. Pytałem się go, żeby zrozumieć lepiej przyczyny. Opowiedział mi historię, że ta książka była próbą przewrócenia jakiegoś typowo polskiego kierunku twórczego, kierunku, który go raził, tendencyjnego, popularnego, z którym przez lata walczył, a koncentrowało się to na myśleniu projektowym opartym na, jak to nazwał, klasycznej polskiej falce. Falce, czyli fali, krzywej, falującej linii, tworzącej np. kształt rabaty. A potem, jak pojawiły się programy komputerowe, to falka zmieniła się w klasyczny polski kanciak, bo falkę w kadzie trudno się rysuje, nie prosty raz, dwa.
Wojtek w tamtym czasie skoncentrował się na funkcjonalnym aspekcie ogrodu, ponieważ krytycznie rozpoznał, że przestrzenie zewnętrzne w większości są projektowane tylko i wyłącznie pod względem estetycznym. W środku domu masz funkcje, a na zewnątrz ich brak, tylko ładny obrazek. Założeniem książki było oparcie modelu projektowego na takiej kolejności, że najpierw określasz funkcję, na to nakładasz technologię, na to design, a w to wszystko wkładasz rośliny. Było to przeciwstawienie się metodzie projektowania opartej na kreowaniu takich wizualnych namiastek raju. To jest jeszcze inne zagadnienie konceptualne, które Wojtek podnosi i na takim przykładzie prezentuje swoje stanowisko. No, ale wtedy była to metoda projektowa oparta o funkcje.
To jest mi bardzo bliskie, bo ja również do tego tak podchodzę. A obecnie jego zwrot to metoda projektowania oparta na naturze. Czyli zasadniczo zmiana z orientacji antropocentrycznej na naturocentrycznej. Wojtek prowadził kiedyś wykład pod nazwą nawyki i nałogi projektowania krajobrazu. Jeden z pierwszych często pojawiających się nawyków to chciałbym mieć ogród, w którym nie trzeba sprzątać, zmywać, ale żeby równocześnie był śliczny. Projektant mówi na to, dobra, pomyślimy. A później jest ścigany przez inwestora, że jednak trzeba coś tam robić. No, ale Wojtek mówi, przecież stworzyłeś sztuczny ekosystem, takie akwarium, sztuczny twór, który wysypie Ci się natychmiast, kiedy przestaniesz wykonywać te wszystkie konieczne czynności, aby mógł istnieć.
Innym częstym nawykiem jest jeżdżenie i marudzenie na konferencjach, zamiast konstruktywnie podjąć działania, żeby świat był lepszy. To narzekanie na przetargi, ceny i tak dalej. To, co dalej Wojtek wytyka, to zakopiański brąz. Że wszystkie konstrukcje, które są w ogrodzie drewniane, muszą być brązowe i często w stylu zakopiańskim. Mówi, że sobie to silnie uświadomił po wycieczce do Chin. Drewno, które tam jest powszechnie używane, jest malowane na czerwony, żółty, niebieski i nie musi być wcale brązowe.
Dalej, przyzwyczajenie, że altanka musi być na drugim końcu działki. Zwykle po jakimś czasie trzeba ją przenieść bliżej domu, bo nikomu nie chce się biegać na drugi koniec działki z talerzami. Albo z kolei ona gdzieś tam w tym rogu niszczeje, nieużywana. Dalej, przyzwyczajenie, żeby rozrzucać funkcje na boki, zamiast trzymać je w jednym miejscu, co Wojtek uważa, za znacznie bardziej logiczne i wygodne.
Dalej, projektowanie rzutem z góry. To jest jeden z największych błędów. To też wielu innych projektantów to podkreśla. Więc projektowanie rzutem z góry, gdzie proste rozwiązania funkcjonalne są niweczone na rzecz kompozycji widzianej na planie. Z którą człowiek nigdy nie obcuje. Projektant tak kreuje ten ogród, żeby mu się podobał na rysunku. No i to jest szczególnie częsty błąd u młodych projektantów zaczynających dopiero swoją pracę i przykładem są wijące się ścieżki ogrodowe, które muszą pasować do rabaty ułożonej w formie na przykład tej klasycznej polskiej falki. Zamiast prowadzić człowieka z punktu A do B prosto i wygodnie, to zmuszają go do meandrowania po ogrodzie, co oczywiście potem i tak się nie dzieje i ludzie chodzą tak, jak im łatwo, a nie tak, jak się podoba projektantowi zafalować ścieżką na planie.
Inny nawyk piętnowany przez Wojtka to nawyk już całej branży, że musimy mieć uprawnienia, tak jakby one naprawdę miały coś zmienić. Wojtek ma bardzo bieżące spojrzenie na rzeczywistość. Jest jak radar, który wychwytuje i pokazuje najbardziej potrzebne działania i zmiany, za jakie powinniśmy się zabrać jako społeczeństwo. Pod tym względem rozpoznaje go jako artystę. Tak sobie to kiedyś zdefiniowałem z obserwacji wielu znajomych zajmujących się sztuką, że artyści są jak wiatrowskazy. Jako pierwsi reagują na najmniejszy zefirek, odbierają sygnały o różnorodnych zjawiskach ważnych społecznie i rezonują z nimi.
W ogóle jest człowiekiem bardzo wrażliwym społecznie. Wierzy w społeczeństwo obywatelskie i podejmuje różne działania albo niedziałania, na przykład w postaci jakiegoś oporu biernego lub aktywnego albo właśnie powstrzymywania się. Ale podejmuje takie działania, które stanowią wartościowy wkład w naszą rzeczywistość, w świat, w którym żyjemy. Bo nawet jeśli się z nim nie zgadzasz, to przynajmniej dzięki temu, że on bardzo wyraźnie określa i wypowiada swoje stanowisko, to ty możesz dzięki temu lepiej zdefiniować siebie i swoje poglądy.
Potrafi wprost powiedzieć, że coś jest beznadziejne, patrząc w oczy osobie odpowiedzialnej i samemu przyjmuje wszelkie konsekwencje takiej szczerości i otwartości. Co czasem objawia się w ten sposób, że ludzie później nie chcą mu ręki podać, bo bywa przy tym dosadny. Ale nie zawsze tak miał. Mówi, że kiedyś bardzo gniótł w sobie, trzymał w sobie różne tematy, teraz pozwala im wyjść na zewnątrz. A w takiej podstawie pomaga mu uświadomienie sobie, że osoba przed nim jest takim samym człowiekiem, jak on sam. Nazwał to śliczniej i dosadniej, ale niech powtórzę tutaj.
Mówi, że przez jakiś czas zastanawiał się, czy nie jest to poza. Ale czasem poczuł, jak bardzo jest to uwalniające, żeby po prostu mówić to, co się myśli i czuje na jakiś temat. Otwarcie wyrażać swoje poglądy i stanowiska. To mu właśnie powiedziałem, że ja go, takiego właśnie znam. Mam poczucie, że jest człowiekiem, który lubi wylewać ludziom zimną wodę na głowę. Jest w tym bardzo autentyczny. Tym bardziej, że robi to z sensem. Nie dla formy, ale jest to właściwa i merytoryczna krytyka.
Wojciech Januszczyk jest obecnie bojownikiem przede wszystkim o dwie sprawy. O świadomość i o umiar. Ma wielką niezgodę na status quo i dąży do budowy świata, który będzie funkcjonował lepiej. W którym ludzie będą uznawać swoją zależność i małość wobec natury. W którym będą doceniać wartość, jaką natura ma dla nas i naprawdę o nią dbać. Z wdzięcznością i szacunkiem.
Cenię bardzo Wojtka, ponieważ jest równocześnie praktykiem i teoretykiem. Ma piękny i bardzo przenikliwy umysł, tworzący osadzone w rzeczywistości koncepcje. Doskonale rozpoznaje zarówno choroby, jak i lekarstwa. Bardzo w punkt dobiera właściwe rozwiązania. Mówi to, co myśli i to jest przepiękne. Ale przez to zraża też część odbiorców. Za to wcale się tym nie przejmuje, bo wie, że są tacy, co słuchają. Ja na przykład słucham.
W ogóle przepięknie posługuje się słowem. To mi się podoba, ponieważ uwielbiam język polski i jak z nim rozmawiam albo słucham jakiś wystąpień, to nie mogę powstrzymać się od uśmiechu z samej przyjemności słuchania. Niejednokrotnie wskazuje, jak ważną rolę w naszych umysłach i kreowaniu rzeczywistości gra słowo i to, jakimi wzorcami jest powiązane, jakimi wyobrażeniami jest nacechowane.
Na jednym z wystąpień opowiada, że podczas ćwiczeń tak skonstruował komunikacje do studentów, żeby przypadkiem nie użyć ani razu słowa altana, które zastąpił słowem, wrażeniem konstrukcja ogrodowa i był zachwycony, w jakim kierunku ze swoimi projektami podążyli jego uczniowie, gdy ich pomyślunek nie był obciążony zakodowanymi w tym słowie obrazami. Używając innych słów uwolnił ich od wyobrażeń, które mamy zapakowane w głowach, kiedy słyszymy słowo altana. Od razu widzisz, nie? Altana i od razu przed oczami się pojawia ten zakopiański sześciokąt, czy ośmiokąt.
Podkreśla, że każdy wyraz ma moc. Jest to stwierdzenie, pod którym się podpisuję obiema rękami i nieraz też wypowiadałem podobne zdanie. Bardzo podoba mi się, jak świadomie używa słów, jak bawi się znaczeniem i mocą komunikatów, które konstruuje, aby uzyskać zamierzony efekt. Kiedy indziej walczy z nowomową branżową, z pustosłowiem, które przykrywa profesjonalizmem to, co nieprzyjemne i niewygodne.
A przede wszystkim powtarza słowotok takich aktualnych trendów, jak bio, eco, bioróżnorodność, wyspa ciepła, rzadziej kosimy, w dobie zmian klimatu, budujemy domki dla owadów, itd. Drażni go i wścieka, że kolejne słowa są zabierane przez biznes i samorządy z rynku słów, którymi dysponujemy. Cytuję jego przepiękne sformułowanie, a podkreśla, że na tym rynku jest bardzo mała ilość słów. Wolałby, żebyśmy je bardziej cenili i nie obniżali ich mocy i wartości.
Wojtek nawołuje, żeby nie kłamać w dokumentacji, nie udawać, że coś jest ekologiczne, jeśli nie jest. Trzeba być uczciwy. Nie używać słów tylko dlatego, że są mocne i pożądane, jeśli nie pokrywają się z rzeczywistością, gdy nie masz pełnego przekonania i kompetencji, pozwalających ci stwierdzić, że naprawdę się pokrywają. Wojciech Januszczyk mówi, żebyśmy się nie oszukiwali i nie żyli w świecie mitów.
Chłonie rzeczywistość szalenie wielowątkowo, na to też zwraca największą uwagę przy projektowaniu, na wielowątkowość. Jako pierwszy i prowadzący wątek podaje mechanizmy natury. Możliwość zachodzenia tych naturalnych procesów jest dla niego nadrzędna. Dopiero potem planuje kolejna funkcja. Tak to ująłem, kiedy rozmawialiśmy, a on wtedy powiedział natura to też jest funkcja. Dla niego natura jest najlepszą inżynierem na świecie, bo jest na Ziemi od około 2,5 miliarda lat, a człowiek od 200 tysięcy, a świadomie 50 tysięcy.
Dla Wojtka wnioski, kto jest lepszym inżynierem, są bezdyskusyjne.
Uważa, że tworzenie płaszczyzn dla różnorodności i wielowątkowości jest jedną z istotniejszych wartości projektowych. Na przykład poprzez tworzenie pola do współpracy z fachowcami z różnych specjalistycznych dziedzin oraz artystami. Wojtek pracuje z bardzo wieloma artystami. Zaprasza ich do swoich projektów. Bardzo podobają mi się praca jego stałego grafika i przy okazji przyjaciela Kamila Filipowskiego. Plakat z Garden Festival z ostatniej edycji wisiał u mnie przez dwa lata, aż do wyprowadzki.
Wojtek uważa, że bardzo niewykorzystywana jest współpraca z artystami w strukturach projektowych. Na przykład przez architektów, którzy często mają się za większych artystów niż artyści. Przez jego pracownię i fundację przewija się mnóstwo twórczych ludzi, co widać zarówno po akcjach, które organizuje, jak i ścianach pomieszczeń, w których urzęduje. Wszędzie są jakieś dzieła lub ich fotografie. Ta przestrzeń pulsuje sztuką.
Kiedy organizuje festiwal zawsze zapewnia wynagrodzenia artystom. Pokrywa koszty uczestnictwa, budowy instalacji. To jest dla niego niewyobrażalne, że ludzie mieliby wykonywać pracę związaną ze sztuką charytatywnie. Szczególnie, że najczęściej ich sytuacja materialna jest bardzo trudna. Sam znam wielu artystów, którzy muszą pracować gdzieś na etacie, żeby było ich stać na zajmowanie się sztuką.
To smutne, że społeczeństwo często woli zadowolić się obrazkami i obiektami świata rozrywkowego, jakimiś reklamami, wizualizacjami tworzonymi przez AI. Nie zwracając uwagi na dzieła tworzone przez ludzi, którzy wkładają w nie prawdziwe emocje, filozofię, głębokie spostrzeżenia, potrafią wielokrotnie silniej wpłynąć na odbiorcę, czy to go poruszyć, czy pobudzić do refleksji. Często dotyczy to świetnych rzeźbiarzy, a sam jestem szczególnie wrażliwy na rzeźbę, która w Polsce jest bardzo niedoceniana, rzadko stosowana w ogrodach. Ludzie prędzej sięgają po bezpieczne w formie i sztampowe ozdóbki, jakieś nierdzewne kulki polerowane, niż odważą się postawić w przestrzeni swojego ogrodu coś naprawdę oryginalnego i z charakterem, co mogłoby wytrącać ich ze strefy komfortu. Oczywiście, tak dzieje się w większości, nie zawsze.
Rozmawialiśmy też więcej o tym i o wynagrodzeniach za udział w imprezach i targach, jak postępują różne polskie instytucje, oczekując występów, czy na przykład budowy ogrodów festiwalowych za darmo, ale nie będę tutaj już tego rozwijał.
Natura i sztuka to są dwa tematy, które najbardziej inspirują Wojtka Januszczyka jako twórcę. Połączenie natury i sztuki daje w jego odczuciu wielokrotnie potęgujące się sprzężenie. To jest zestawienie, które zawsze rodzi więcej niż prostą sumą z jednostek. To jest dla niego niewyobrażalne, że jako ludzkość przeciwstawiamy sobie te dwa światy, czyli sztuka lub też kultura i natura. Prezentujemy je sami sobie jako sacrum i profanum. Jest zdecydowanym zwolennikiem łączenia tych światów. Dla niego oba są równie ważne.
Jednym z ważnych wątków w pracy i rozważaniach Wojtka jest również to, jak świat polityki wpływa na możliwość mądrego urządzania przestrzeni na każdym polu. Oczywiście dotyka to pracy architekta krajobrazu szczególnie mocno, bo pracuje na terenach publicznych, więc to włodarze są zamawiającymi, to oni decydują o tym, co uda mu się na danym terenie wykonać i czy znajdzie się na to budżet, a także czy znajdzie się odpowiedni budżet na samą jego pracę.
Porozmawialiśmy o tym trochę i są to bardzo konkretne wątki, które mimo, że bardzo angażują Wojtka i chętnie o nich opowiada, ja pozwolę sobie pominąć zupełnie w tym reportażu, ponieważ moją zasadą jest apolityczne podejście w sprawach profesjonalnych. Kwestie polityczne są zmienne, zależne od tego, kto akurat wygrał wybory, czy jaki temat akurat jest medialny i można się za jego pomocą przypodobać wyborcom. To dla mnie materia zbyt efemeryczna i niepewna, abym się nią miał zajmować.
A jest we mnie też nadzieję, że decyzje polityczne będą razem ze wzrostem merytorycznej świadomości społeczeństwa wyglądać coraz lepiej. To znaczy wierzę, że jeżeli jako obywatel będziesz znać merytoryczny kierunek, w jakim masz iść, to wpłyniesz na swoich polityków, żeby mądrze kierowali państwem, czy powiatem, albo gminom. Dlatego skupię się na wzmacnianiu tego merytorycznego wzrostu świadomości, a wpływanie na polityków pozostawia innym. Zwłaszcza, że przy zakładaniu ogrodów prywatnych akurat to nie jest aż tak istotne.
Wojtek Januszczyk w ogóle jest człowiekiem w moim odczuciu bardzo namiętnym i pełnym pasji, oddanym wartościom, w które wierzy. Z prawdziwą pasją i naprawdę zależy mu na tym, żeby kolejne generacje nie powielały obecnych lub przyszłych błędów, a żeby mądrze i nowocześnie wkraczały w przyszłość, budowały dla nas lepszy świat. Kiedy rozpoznaje gdzieś greenwashing albo wycieranie sobie, za przeproszeniem, gęby takimi wartościami, w które wierzy, interweniuje natychmiast. Sprzeciwia się, staje w obronie tego, co uważa za dobre i słuszne.
Wojciech rozbija mity. Chce dotrzeć do prawdy. Obnażyć ją i pomóc innym ją sobie uświadomić. Chce, żebyśmy żyli w prawdzie. Chce obalić fałszywe przekonania. Piętnuje kłamstwa, które go rażą – bio, eco. Wrzuca je do jakiego worka etykietowanego cytatem teatru telewizji – “To samo gówno, tylko w innym opakowaniu.” Mówi, że bywa proszony przed wystąpieniami, żeby nie poruszać publicznie takiego, czy innego tematu. Aby nie ruszać, nie niszczyć pewnych złudzeń, które mamy. Tak to jest. Ludzie budują sobie wygodne historie, które nierzadko nie pokrywają się z rzeczywistością, ale pozwalają utrzymać jakiś status quo. Często korzystne dla jakichś konkretnych grup interesu. Z powodu finansowego, albo komfortu psychicznego.
Wojtek dostrzega te mity, w które chcemy wierzyć. Atakuje je bezlitośnie, ale podaje też zawsze konstruktywne rozwiązania. Jego receptą na szkodliwość większości mitów, które wskazuje, jest zrównoważenie i umiar. Takim fundamentalnym mitem, który Wojtek atakuje, jest to, że jeżeli ktoś zajmuje się ogrodami, czy krajobrazem jako projektant, czy inwestor, to już od razu działa proekologicznie. A przecież. Wystarczy chwila refleksji, żeby się samemu przekonać, że to absolutna bzdura. Wojtek rozbija mit, że zakładanie terenów zieleni jest z definicji eko. Dobitnie pokazuje, że nie jest, bo mnożąc naszą twórczość, w istocie pogłębiamy problemy środowiskowe.
Mówi, że czasami, kiedy np. ze sceny opowiada o tym, w jakim kierunku iść, ludzie zarzucają mu, że przecież też jako człowiek pozostawia np. ślad węglowy. Ale Wojtek nie jest ekstremistą. On jest drogowskazem. Nie jest jego zamiarem zakładanie worka pokutnego, położenie się na glebie, żeby przekształcić się w materię organiczną, przynajmniej póki żyje. Działa na takim polu, na jakim ma możliwości i kompetencje, czyli architektury krajobrazu. W jednym z wystąpień podkreśla, że działania, które podejmujemy, nie muszą być totalne, ale na miarę naszych możliwości, ażeby zmiana wydarzyła się w skali, musi być nas wiele, ale każdy działający na swoim polu.
Wojciech chciałby niwelować polaryzację społeczną, co ma zastosowanie w przypadku każdego z nas, w swoim najbliższym otoczeniu, np. w rodzinie czy wśród przyjaciół, aby sprowadzać dyskusję i poglądy do wspólnego interesu, bo wszyscy jedziemy na jednym wózku. Ale usuwanie polaryzacji społecznej jest szczególną odpowiedzialnością zawodowców. Chce popularyzować świadomość i wiedzę oraz uwspólniać problemy, bo dotyczą one nas wszystkich. Żeby nie było tak, że krajobraz jest tylko sprawą projektantów krajobrazu, a ekologia tylko sprawą ekologów. Podejmuje różne działania, żeby wciągnąć przypadkowych członków społeczeństwa w świat tych wartości prośrodowiskowych, żeby zainteresować, uwrażliwić. Przyznam szczerze, że też bym tego chciał, ale nie jest to łatwe zadanie, bo te tematy naprawdę nie interesują jakiejś dużej liczby ludzi.
Uważa, że trzeba informować świat o nowoczesnych kierunkach, możliwościach, takich jak projektowanie oparte na naturze. Ale jak to robić, jeśli ludzie nie są tym bardzo zainteresowani? Wolą tkwić w swoich telefonach, serialach, wyjściach na lody. Niedawno odwiedzałem takie wydarzenie promujące powstanie Rzecznego Centrum Edukacyjnego w Krakowie, organizowane przez grupę mądrych i wrażliwych ludzi z ciekawym planem prelekcji, ale zainteresowanie było żenująco niskie. Ilość ludzi, która się przewinęła przez to miejsce, mimo że to przy samym Wawelu i Wiśle, że było promowane w social mediach, to była naprawdę bardzo mała grupa odbiorców. Kto sam z siebie wstaję, żeby zainteresować się tematem rzeki i problemem wody? Obojętność społeczna i takie podejście: “Mnie to nie dotyczy”, odwracanie głowy, to jest powszechne.
To jest wielkie wyzwanie, niemniej to, co Wojtek robi na terenie Browaru Perła, albo w ramach na przykład akcji dla młodych czy dla dzieci, ma swój wpływ. Inicjatywy jak Zielona Sala Wykładowa, jak seria Protest Garden realizowana w Bolestraszycach, czy ogrody konceptualne powstające podczas Ingarden Festival czy Land Art Festival.
Wojtek zwraca często uwagę na problem komercjalizacji haseł związanych z ekologią i ochroną środowiska i nawołuje do walki, by te słowa pozostały mocne, by nadal były nośnikami prawdziwych wartości. Ale przyznam szczerze, że od razu, kiedy zaczynam myśleć o tym problemie, to czuję się mały i bezradny. I tym większego nabieram szacunku do niego, że podejmuje się takiego heroicznego zadania. Na pewno metodą walki jest podjęcie tej pałeczki, mówienie o tym, stosowanie w swojej własnej praktyce zawodowej, ale jak zrobić to szerzej? Może jeśli będzie nas więcej tak myślących ludzi, to w końcu kula śniegowa nabierze rozpędu.
To, co robi Wojciech, to w ramach swojej kreatywności i niezwykłej energii do działania, podejmowanie różnorodnych inicjatyw uświadamiających i promujących te idee. Teraz to są już działania regularne, cykliczne, pod warunkiem, że uda mu się pozyskać finansowanie na kolejne edycje.
Wojciech Januszczyk bardzo otwarcie i zdecydowanie sprzeciwia się eko-ściemie. Tworzy przy tym takie urocze neologizmy, jak np. bambinizacja albo konfekcjonowanie śmierci kreta. Rozbija mit traktowania ogrodu jako raju, bo takie mamy podejście do tej rzeczywistości, że chcemy widzieć tylko to, co jest dobre i przyjemne. Ale przecież dokonujemy w ogrodzie czy podczas jego budowy morderstw na kretach i innych organizmach żywych i poświęcamy wiele trudu czy środków wynikających z pracy na utrzymanie go w stanie zgodnym z przyjętym zamysłem projektowym, narzuconym stylem, a stanie sprzecznym z tym, jak natura chciała by go kształtować, bo czym innym nie jest utrzymywanie, pielęgnowanie ogrodu jak ciągła walka z naturą.
Wojtek przeglądał oferty na rynku polskim i znalazł prawie różnych produktów służących do uśmiercania kretów. I zadaje pytanie, czy to właśnie nazywamy rajem na ziemi? Podważa tą rajskość i każe podczas procesu koncepcyjnego od razu rozważać, brać pod uwagę, ile destrukcji będzie potrzebne, aby ten niby raj miał powstać. Ile pracy ludzi, koparek i ciężarówek, ile środków chemicznych wylejesz, ile zniszczeń wobec niej roślinności, ile destrukcji chleby i życia glebowego. Najpierw robimy totalną i bardzo kosztowną demolicję, a potem to, co wykonaliśmy, nazywamy czymś ekologicznym, naturalnym czy łonem przyrody. Pomyśl o tym.
Wojtek głośno mówi, że nie możemy, jako projektanci czy wykonawcy, czuć się ekologicznie usprawiedliwieni tylko i wyłącznie dlatego, że sadzimy rośliny. To tak nie działa. Wiele mitów, z którymi Wojciech walczy, sprowadza się do tego właśnie, że samo tworzenie jest mitem architektury krajobrazu. Powiedziałbym, chociaż to nietrafione słowa, że wiara w ten mit jest największym grzechem architektury krajobrazu.
Wojtek mówi, że jeśli tworzymy park, to niszczymy. Jeśli tworzymy ogród, to niszczymy. Podkreśla, że proces inwestycyjny to jest budowa i jest obarczona kosztami środowiskowymi. A na nas, jako na projektantach, spoczywa odpowiedzialność, aby zredukować je do minimum. Wyjaśnia, że zwykle nie działamy w warunkach czystej karty. Nie działamy w pustce. Nie ma czegoś takiego jak pustka. A skoro tak, to żeby wnieść jakąś nową jakość, żeby dokonać tego aktu twórczego, zawsze mamy w stanie istniejącym coś zastanego, co będziemy musieli zniszczyć.
I w takim kierunku myślowym prowadzi się do recepty. Do stosowania zasady umiaru. Umiar. Masz go brać pod uwagę od samego początku, na najwcześniejszym etapie procesu. Masz narzucić rygor umiaru na cały proces twórczy, a tym samym także na realizację i konserwację. Jako prostą metodę stosowania tej zasady podaje ograniczenie każdego swojego pomysłu o 50% w dół. Wojtek zdaje sobie sprawę, że to się totalnie kłóci z naszą filozofią projektową we wszystkich dziedzinach. Ale jego argumentacja dowodzi wartości takiego postępowania.
Kiedy słucham Wojtka, odnoszę wrażenie, że przekreśla lata dorobku i osiągnięć, których dokonaliśmy jako społeczeństwo, ale społeczeństwo w sensie globalnym, jako ludzkość i mówi, że wszystkie te zieleńce to nie takie powinny być, bo kosztowały nas znacznie więcej, niż teraz dostarczają środowisku i człowiekowi dobra. Bo trzeba było dokonać katastrofalnych zniszczeń, morderstw, żeby mógł się wydarzyć ten śliczny obrazek, którym możemy się pochwalić na naszych portfoliach, a zamawiający w magazynach, na panelach wyborczych, na stronach internetowych, w profilach na social mediach.
To jest ten punkt, w którym mam ochotę zwrócić mu uwagę. Nie bądź takim surowym rodzicem, który za każdym razem, kiedy twoje dziecko coś osiągnie, wejdzie na kolejny schodek, mówisz mu: “No, ale czemu jeszcze nie jesteś wyżej. Przecież możesz jeszcze lepiej.” Chcę mu powiedzieć, powiedz temu dziecku najpierw: “Dobrze robisz. I następnym razem zwróć też uwagę na…” Mam ochotę zwrócić mu uwagę na ten model komunikacji, żeby nie mówić “Źle. Źle robisz.” Tylko mówić “Dobrze. Dobrze i… “ To “i” jest kluczowe.
Mam ochotę powiedzieć tak samo innym kolegom, na przykład Karolowi Podymie, który momentami bardzo agresywnie występuje, przeciwko greenwashingowi, że lepiej jest powiedzieć “Dobrze, że przejawiasz inicjatywę zadbania o rzeczywistość wokół i… teraz zwróć uwagę, że są jeszcze lepsze i mądrzejsze metody realizowania tej inicjatywy i… Sięgnij po nie. Jeśli chcesz zrobić to naprawdę dobrze.” A nie tak, że jakiś człowiek czy firma ustarał się, myślał, że robi dobrze, bo przecież ludzie naprawdę nie mają zwykle złych intencji. Zwykle chcą zrobić dobrze, tylko brakuje im wiedzy i świadomości, i kompetencji. Oczywiście są cyniczne historie i postawy, ale publiczne piętnowanie patem według mnie nie jest najlepszą metodą. Lepiej pokazać dobry kierunek i niech się zawstydzą wewnątrz, zreflektują, poprawią kolejnym razem.
Chcę im powiedzieć, Wojtkowi, Karolowi i innym, Mniej kija, więcej marchewki. Ale muszę oddać Wojtkowi uczciwość, bo sam mówi, że trzeba najpierw zweryfikować, czy ktoś stosuje greenwashing świadomie, czy nieświadomie. I jeśli nieświadomie, to nie trzeba go rugać, tak jak on sam to robi. Tylko trzeba uświadamiać. No tak. Rola takiego rugacza jak Wojciech Januszczyk też jest nam potrzebna. Chociaż często niezbyt miła dla ucha i dla wnętrza.
Na drodze rozbijania mitów i promocji umiaru jako narzędzia do pracy z koncepcją gospodarowania terenu Wojtek poleca: Porzuć dominującą postawę wobec gospodarowania krajobrazem. Dobrze traktuj przestrzeń zewnętrzną, tak jak traktujesz swoje wnętrze. Nie wyrzucaj bezmyślnie wszystkiego, co dostajesz, żeby stworzyć coś nowego. Powstrzymuj się przed stosowaniem antropocentrycznych urządzeń, które naprawdę nie są człowiekowi niezbędne. Nie ulegaj pokusie tworzenia parków rozrywki, ale umożliwiaj człowiekowi wejście do przestrzeni zewnętrznej w sposób, w którym nie będzie tego krajobrazu niszczył. Na przykład wprowadź zakaz poruszania się pojazdów motorowych.
Zobowiązuj wykonawców specyfikacji technicznej do projektu dostosowania materiałów lokalnych. Na przykład lokalnego drewna i kruszywa. Zawsze materiałów jak najtrwalszych. Minimalizuj ilość trawników. Rezygnuj z zastosowania obrzeży przy ścieżkach. Wykorzystuj stare, istniejące nawierzchnie. Wycinaj w nich otwory na rośliny. Wykorzystuj na terenie gruzy i ruiny. Zachowaj jak najwięcej roślinności. Pozwalaj drzewom rosnąć naturalnie wyrastać samym, zamiast je sadzić. Wykorzystuj materiały i na przykład meble z recyklingu. W ogóle, obficie korzystaj z dorobku ruchu Zero Waste. Promuj i wdrażaj działania zmniejszające ślad węglowy na każdym etapie, także przy organizacji pracy na budowie czy przy serwisie.
Twórz miejsca, które mogą zasiedlać różne zwierzęta, czy to budki dla owadów, czy stosy gałęzi. Zostawiaj na terenie pnie wyciętych drzew jako hotele dla owadów. Jak najbardziej redukuj powierzchnie martwe. Rezygnuj z wszelkich możliwych powierzchni betonowych, metalowych, blaszanych, szklanych, plastikowych na rzecz wprowadzania powierzchni zielonej. Rezygnuj z przewożenia i wywożenia ziemi czy gruzu. Gospodaruj materiałem tak, aby osiągnąć zerowy bilans ziemny. Wymyślaj jak można wykorzystać materiały posiadane, zamiast pozbywać się ich wysokim nakładem.
Zastępuj narzędzia spalinowe elektrycznymi. Rezygnuj z czarnego plastiku, który jest praktycznie nie recyklingowany, bo maszyny nie potrafią go sortować na składowiskach odpadów, na rzecz stosowania kolorowego plastiku, który można łatwo przetworzyć. Rezygnuj z ecoboardów, na rzecz np. angielskiego odcięcia trawnika. Włączaj w tworzenie zieleńców czwartej przyrody. Zaprzęgaj mechanizmy natury do kształtowania przestrzeni, bo to najlepiej przeciwdziała zmianom klimatu. I korzystaj z innych działań, pomysłów z gospodarki obiegu zamkniętego, zamiast z gospodarki liniowej.
Tutaj podawał jako przykład Galerię w Krzakach, którą zrobił na terenie Perły i tam jako nawierzchnię ścieżek wykorzystali np. lokalną zrębkę z gałęzi i liści, wsypaną w warstwie para-centymetrowej w zależności od potrzeby miejscowej. To szczególnie mnie zainteresowało, ponieważ promuje ostatnio wśród swoich klientów i wykonawców takie nawierzchnie naturalne, ale budzi to opór, ponieważ ludzie często myślą, że rzeczy muszą być solidne. Boli ich to, że takie naturalne nawierzchnie trzeba co jakiś czas uzupełniać, że one zmieniają się z czasem. A beton to jest konkret. Podbudowa 40 cm kruszywa to jest konkret. Oczywiście nie jest łatwo przekonać inwestorów do takich odważnych koncepcji. Niejednokrotnie trzeba się wykazać sprytem i dopasować komunikację do drugiej strony.
Powiedziałem mu, że obserwuję to zjawisko, w którym dojrzali twórcy ogrodów kierują się w stronę zapraszania natury na działki zamiast sztywnego podporządkowania koncepcji jakiejś wizji czy stylowi, ale że jest to sakramentsko trudne zadanie, bo próbujemy zawrócić mental ukształtowany, ugruntowany przez tysiące lat, bo pierwszy raz w historii pojawia się taka żywotna potrzeba dbania o środowisko.
Mówię, że agresywna komunikacja to nie jest dobra metoda, bo posłucha tego tylko jakiś ułamek. Na to on opowiedział mi o tym, jak przekonywał pisowskiego wójta ze wschodniej Polski do stworzenia naturalnego anturażu w ośrodkach wypoczynkowych, 50% tańszego niż ich pierwotne założenia, które zakładały intensywną infrastrukturę rozrywkową. Rozmawiał z nimi, położył nacisk na realizację polityki prorodzinnej, trafiło to do pana. Mówił im, że mogą mieć dwa rodzaje klientów. Pijaków, którzy będą się awanturować i rozbijać, a ludzie z rodzinami, którzy chcą spokojnie spędzić czas, będą się skarżyć i nie będzie im się to podobało. Ale alternatywnie można założyć ośrodek dedykowany rodzinom z dziećmi, który będzie oczywiście otwarty dla wszystkich, ale poprzez swoją specjalizację ustawioną na politykę pro dziecięcą niechętnie przyjedzie tam taka rozbrykana banda realizować na przykład wieczór kawalerski.
A taka specjalizacja ośrodka po pierwsze jest potrzebna, ponieważ brakuje takich obiektów w Polsce, po drugie naturalny ogród staje się nietuzinkowym wyróżnikiem i bardzo tej grupie docelowej odpowiada w efekcie. Zaniedbana grupa docelowa zostaje zaopiekowana, natura zostaje zaopiekowana, budżet na realizację jest drastycznie mniejszy, a dodatkowo pojawia się możliwość uruchomienia budżetu na przykład na animatorów dla dzieci, co gminy generalnie lubią robić i potrzebują takich możliwości zatrudnieniowych na przykład przy projektach unijnych.
Wojtek podkreśla wartość takich metod działania, żeby w miejscach spędzania czasu przez dorosłych funkcjonowali animatorzy kultury, którzy zajmą się dziećmi w sposób wartościowy, co wspiera integrację wśród dzieci i ich rozwój, a równocześnie daje rodzicom odpocząć.
Zabrał mnie też w ekskursję do niezwykłej przestrzeni, do rezerwatu dzikich dzieci, który powstał na rozległych błoniach przyklejonych do browaru Perła. Bliskie mu grupy ludzi przekształcają tą przestrzeń z żul parku na coś totalnie wyjątkowego.
To jest otwarty plac, w znacznym stopniu zarośnięty, chociaż pewnie mógłby być bardziej, żeby rzucać więcej cienia. To jest teren, gdzie dzieciaki dzieli się na grupy wiekowe i mają przygotowane różne strefy. Młodsze piaskownice, a na przykład nieco starsze z nich mogą zająć się swobodną twórczością, wykorzystującą deski, wkręty, gwoździe, młotki, piły, wkrętarki, farby i budować, co im do głowy przyjdzie. Było tam sporo takich chatek, trochę wyjęte z jakiegoś dziecięcego raju, kapitalne.Dzieciaki mogą swobodnie brudzić się i wyżywać kreatywnie, dorośli nie mają wstępu na ten teren.
Wojciech wskazuje, że jako projektanci mamy liczne narzędzia do tego, aby rzeczywistość była tworzona mądrzej. Jednym z nich jest STWIOR, czyli Specyfikacja Techniczna Wykonania i Odbioru Robot. To jest część dokumentacji projektowej, jaka jest wymagana przy zamówieniach publicznych. Jest to tekstowy opis uzupełniający plansze graficzne, w którym jako projektant precyzyjnie określasz, jak należy wykonać prace, które zaplanowałeś. Bo zapisy stamtąd są obligujące dla zamawiającego i wykonawcy. Tam można zapisać zachowanie zasady wymiaru oraz innych zasad i metod, które z niej będą wynikać.
Wojtek bardzo ładnie przedstawia, jak wygląda ta ścieżka, w której mądre rozwiązanie jest wykorzystywane przez użytkownika końcowego, co jest poprzedzone realizacją zgodną z planem, a to z kolei etapem projektowym, a to etapem przygotowawczym. Jeżeli ty jako projektant umieścisz coś w projekcie i w przedmiarze i w STWIORze, to później trafia do dokumentacji przetargowej i tak musi zostać zamówione, a wykonawca później zobowiązany jest tak to zrealizować. Więc odpowiedzialność za mądre urządzanie przestrzeni spoczywa na tobie.
Wojtek opowiadał mi o projekcie, który niedawno realizowali i oczekiwaniem zamawiającego było pokazanie uroków okolicy. Pomógł im w właściwy dla siebie, bezpośredni sposób dotrzeć do sedna tego celu. Że skoro tak, to po co mają wsadzać rośliny ze szkółki i po co mają inwestować jakąś masę pomysłów na atrakcje, które wstępnie były tam planowane, skoro lepiej jest pokazać uroki tego, co już tam mają. Urodę m.in. rosnących tam już naturalnie roślin. Na przykład na jednej posesji, którą się teraz zajmuje, stacji tylko wież i to jest jedyne, co w ogóle na tym terenie robią.
W webinarze dla Fundacji Kwietnej opowiadał o projekcie 270 hektarów w Łodzi, w którym zastosowali strategię umiaru, przekonując samorządowców do rezygnacji z wielu początkowych pomysłów i wytycznych dla zamówienia, gdzie obniżył budżet realizacji z 40 do 15 milionów. Na konferencji Zieleń to Życie ktoś zadał mu pytanie, to co pan właściwie projektuje? Potrzebował chwili, żeby znaleźć odpowiedź i uświadomił sobie, że jego największą realizacją jest nierobienie, powstrzymywanie się od robienia.
Myślę, że umiar łatwiej jest zachować osobie starszej, która wie już dzięki trudnym życiowym doświadczeniom, że naprawdę mało rzeczy jest nam potrzebne, żeby osiągnąć satysfakcję i móc wygodniej korzystać z jakiejś przestrzeni. Tak jest, że z wiekiem otrząsamy się z tych rzeczy, do których dążyliśmy, otrząsamy się z tego materializmu, zwracamy uwagę, że ważniejsze są relacje i zdrowie, że te błyskotki, za którymi biegliśmy w młodości, to tylko małowartościowe świecidełka.
Na pewno trudniej jest zachować umiar młodemu zawodowcowi, który dopiero poznaje świat i na każdą nowość reaguje ekscytacją. Wszystko, co tylko widzi, od razu chce zastosować w swoich projektach, więc jego koncepcje często są przeładowane, przebajerowane, zagracone w dużej mierze zbędnymi obiektami i pomysłami. Ale jeśli to wiesz i jesteś młody, to możesz brać na to poprawkę.
Myślę osobiście, że promocja umiaru przychodzi Wojtkowi tym łatwiej, że ma za sobą dekady doświadczenia z tyloma różnymi dziedzinami działania, przy jego wielkiej ciekawości świata i lekkości w eksperymentowaniu, w kreowaniu. Myślę, że teraz tym łatwiej może sobie pozwolić na ten umiar, ponieważ szereg czynności kreatywnych, na przykład związanych z określeniem funkcji dla człowieka, którą teraz ostentacyjnie marginalizuje, jako projektant on dokonuje błyskawicznie niejako podświadomie. Myślę tak, bo sam tak mam. Człowiek nie jest prawdziwie oryginalny. Ergonomia działa, bo wszyscy mamy podobne potrzeby i możliwości jako ludzie. Kiedy wchodzę do nowego procesu, szybko weryfikuję, jakie miejsca spędzania czasu będą potrzebne, nie muszę się już nad tym jakoś specjalnie, szczególnie pochylać.
Myślę, że Wojtek ma już taką wprawę, że funkcja jest dla niego oczywistością. Nie musi się nad nią wcale zastanawiać. Widział już tyle form ludzkich, że żadna nie jest dla niego odkrywcza. Dlatego wraca do natury, która jest najdoskonalsza pod każdym względem. Natura się nie myli. Natura nas stworzyła. Można jej zawierzyć, kiedy zawiodło się na ludzkości. Ale w tak cywilizowanym świecie jak nasz, łatwo zapomnieć, że kiedyś natura była przerażająca i zabójcza.
Wojtek jest wielkim promotorem gospodarki obiegu zamkniętego. W niej upatruje szansę na przeciwdziałanie zmianom klimatu. Eksperymentuje z tym, edukuje innych. Ma bardzo zdecydowaną postawę. Z jednej strony jest bardzo pewny siebie i swojego zdania i sam podkreśla, że skromność to nie jest jego cecha, ale równocześnie nie gra bohatera, nie próbuje udawać jakiegoś świętego, po prostu widzi drogę i ją wskazuje, nawet jeśli sam, próbując z nią iść, niejednokrotnie się potyka. Jest bardzo uczciwy i ludzki. Podkreśla, że jest jedynie komentatorem rzeczywistości, a nie wzorem do naśladowania.
Wojtek piętnuje szkodliwe zachowania gospodarki liniowej i próbuje znaleźć alternatywy w koncepcji obiegu zamkniętego. Chciałby, żeby zasady gospodarki obiegu zamkniętego były wykorzystywane w całym procesie inwestycyjnym. Wskazuje, że zakładanie ogrodów czy kształtowanie krajobrazu jest zwykle równie niszczycielskim elementem gospodarki liniowej i konsumpcyjnej jak inne ludzkie aktywności. Sam stara się dochowywać w swojej pracowni najwyższej możliwej staranności, żeby w projektach architektury krajobrazu, które opracowują, jak najwięcej poruszać się w tym obiegu zamkniętym.
Przykładem zyskującym na popularności są ogrody retensjonujące wodę opadową na terenie. Chciałby, żeby były robione rzetelnie, tak żeby działały, a nie jak greenwashing. I podaje taką receptę, którą też ma w swoim ogrodzie na terenie browaru Perła zaprezentowaną jak to może działać, że woda z rynny jest kierowana najpierw przez szereg donic, które nawadnia, a później do zagłębienia w ziemi o odpowiednio przeliczonej pojemności w relacji do powierzchni dachu, do tej powierzchni spływu, może też z jakiejś nawierzchni, o takiej pojemności, która wystarczy na zgromadzenie deszczu, ale jakaś część dna jest też wyłożona folią, najlepiej banerową, bo pochodzącą z recyklingu. Ale jest uszczelniona, żeby zagwarantować, że w okresie suszy taki ogród nie wyschnie do zera, a płazy, które złożą tam jaja przeżyją.
Mam poczucie, że Wojciech to wiecznie nakarmiony poszukiwacz dobrych innowacji. I nie zadowala go przeciętność i to, co jest powszechnie realizowane. Piętnuje wyraźnie takie popularności, jak ten zakopiański brąz czy polska falka. Ciągle porusza się do przodu, po lepsze, mądrzejsze, prawdziwsze kierunki działania. W walce z eko-ściemą podaję jako przykład zielonej ściany, którymi w swoim czasie był zachwycony, ale kiedy zrozumiał, jak bardzo sztuczny jest to twór i ile potrzebuje instalacji i energii, żeby utrzymać taką ścianę przy życiu, zmienił swój stosunek. Zresztą, nie ma nic przeciwko samym zielonym ścianom, ale zdecydowanie sprzeciwia się nazywaniu ich ekologicznymi. Więc sam ich nie promuje, bo stara się działać proekologicznie, ale co do zasady nie krytykuje. Walczy przede wszystkim o to, żebyśmy byli rzetelni, żebyśmy używali słów w ich właściwych znaczeniach. Rób sobie zielone ściany, ale nie mów, że są ekologiczne.
Wojtek poddaje do refleksji wewnętrznej i do dyskusji antropocentryczne podejście do tworzenia rzeczywistości wokół siebie. Sugeruje, żeby zweryfikować fundament, na którym stoimy, na przykład biblijne słowa: “Czyńcie sobie ziemię poddaną.” Każe zwrócić uwagę, ile za tym naszym tworzeniem stoi zniszczenia. Mówi, powiedz do siebie tak na samym początku: “Wchodzę w przestrzeń inwestycyjną i będę ją niszczył, żeby stworzyć ogród.” Zobacz, jak to zmieni twoją percepcję. Jest przekonany, że jeżeli zwrócilibyśmy na to uwagę, ile zniszczenia generujemy, żeby uruchomić proces tworzenia, to samoistnie zaczęliśmy stosować zasady umiaru.
Odtłumacza, że czyńcie sobie ziemię poddaną oznacza bądź dobrym i mądrym gospodarzem, a nie zabijaj i niszcz, żeby ukształtować otoczenie według swojego widzimisię. Bo dobry gospodarz to taki, który schodzi trochę ze swojego ego, żeby być bardziej eko, żeby pozwolić naturze działać, bo ona ma gigantyczną przewagę nad człowiekiem. To jest cała historia życia na Ziemi, w porównaniu do historii istnienia człowieka na Ziemi. Wojtek mówi ci: “Nabierz pokory, zachowaj umiar.”
Wojtek prowadzi trudną walkę, która u samego zarania ma podcięte skrzydła, ponieważ te rzeczy, które są najbardziej wartościowe są najmniej wyględne. To, co robi i promuje nie wygląda dobrze, ani w realu, ani na fotografii, biorąc pod uwagę nasze obecnie obowiązujące kanony estetyczne. Tego się często nawet nie da sfotografować. Marketing tego nie kupi, bo ludzie odwracają od tego wzrok. Tak zostaliśmy nauczeni przez wiele lat. Próbuję zarazić ludzi brakiem wow. To jest ekstremalnie trudne zadanie.
Wojciech marzy o pokoju ducha, a przy tym, żeby mieć zawsze zaplecze twórcze dla siebie. Ma mnóstwo wspaniałych pomysłów, realizuje je, ale zawsze pieniądze są ograniczeniem. Znam to dobrze. Prowadziliśmy też dyskusję na temat tego, jak są i jak nie są finansowane projekty tego typu, jakie realizuje Wojtek. Jak musi wydzierać te pieniądze, a i tak czasem z fatalnym, z żadnym skutkiem. Finansuje swoje przedsięwzięcia z pieniędzy publicznych. To są nierzadko setki tysięcy złotych.
Ja wolałbym widzieć finansowanie w formie oddolnych wpłat od osób prywatnych, którym zależy, od biznesu, za którym stoją wrażliwi właściciele. Chciałbym, żeby takie przedsięwzięcia były finansowane przez osoby, które mają równie wysoką wrażliwość i świadomość jak my, ale inaczej niż my, mają także znaczne środki i chcą czynić za pomocą nich dobro. Ale żaden z nas nie ma na ten moment pomysłu, jak dotrzeć do takich ludzi. A w polityce, jak to w polityce, jest różnie. Są różne priorytety i różne grupy interesu. Festiwal Ingarden od dwóch lat nie ma finansowania.
Równocześnie w obszarze tego spokoju ducha Wojtek uczy się ważnej sztuki rezygnowania i odpuszczania. Uczy się, że nie wszystkie pomysły, które do niego przychodzą muszą zostać zrealizowane. Ma takie celne zdanie, żeby “być zawiadowcą, a nie pasażerem” tych pociągów, które ciągle do niego przyjeżdżają. Uczy się, żeby pozwalać im odjeżdżać. Walczy z tymi myślami, które mówią mu ja muszę, ja chcę, ja powinienem. Wyobraża sobie, że narzuca na nie gęstą mgłę, która rozmywa te wszystkie wewnętrzne obligacje, które go dopadają.
Pytałem go, jakie jest jego stanowisko na temat zmian klimatu i nie ma żadnych wątpliwości, co według niego wynika także ze zdania 97% naukowców na Ziemi, że zmiana klimatu powodowana przez człowieka jest faktem. Podkreśla, że największy wpływ na klimat mają budownictwo i rolnictwo. Poleca w tym obszarze film Kiss the Earth. Tam opowiadał o scenie kręconej z satelity, możesz zobaczyć, co się dzieje, kiedy jest wykonywana orka pól rolnych.
Ale nie wychodzi z założenia apokaliptycznego, że człowiek doprowadzi do tego, że życie na Ziemi przestanie istnieć. Po prostu uważa, że drastycznie zmienią się warunki, w których będziemy musieli żyć. Zwraca uwagę na to, co podkreślają naukowcy, że zmiany klimatyczne nie są niczym niezwykłym, ale jednak do tej pory, kiedy Ziemia miała do czynienia z drastycznymi przemianami, to nigdy jeszcze nie zachodziły w takim tempie jak teraz. Wojtek wierzy, że jako ludzkość możemy się zreflektować i spowolnić te zmiany, ograniczając nasz wpływ na środowisko. Tą wartość stawia bardzo wysoko na skali priorytetów, abyśmy spowolnili nasz wpływ na środowisko. To promuje w ramach swoich projektów oraz akcji, do tego nawołuje.
Warto obserwować przedsięwzięcia, które Wojtek organizuje zarówno w momencie, kiedy są uruchamiane, jak i po latach od startu. Są bardzo innowacyjne. Zawsze tkwi w nich jakiś pierwiastek eksperymentalny, za pomocą którego Wojtek chce się czegoś nowego dowiedzieć. To jest mi bardzo bliskie, bo ja również podobnie traktuję swoje inicjatywy jako obiekty doświadczalne. Możesz popatrzeć, jak materiały, które zostały zaaplikowane albo jakieś technologie opierają się lub nie opierają duchowi czasu. Zarówno jeśli chodzi o ich starzenie się pod wpływem warunków atmosferycznych, ale też jak radzą sobie z funkcjonowaniem w miejskiej tkance społecznej.
Wojtek na przykład pokazywał mi jakieś rozszczelnione fragmenty nawierzchni, w których zostały posadzone rośliny, ale wiele z nich nie przetrwało, bo były niszczone lub rozkradane. I teraz na przykład sadzą róże kolczaste, żeby sprawdzić, czy lepiej zdadzą egzamin. Po inicjatywach festiwalowych zostało też na tej przestrzeni browaru Perła w Lublinie sporo pozostałości, które rosną albo niszczeją i można sobie zobaczyć, jak czas operuje. To jest według mnie bardzo ważny element edukacji zawodowca, bo ogród nigdy nie jest naprawdę skończony, tak jak obraz jest namalowany i na zawsze ma pozostać taki sam. Ogród zawsze wydarza się w czasie, we wzroście roślin i starzeniu materiałów.
Wojtek stosuje też z powodzeniem zasieki tworzone z powalonych pni i gałęzi, które skutecznie zniechęcają ludzi do wchodzenia w pewne obszary. To jest super. Też lubię takie historie. Ostatnio też Łukasz Łuczaj o tym opowiadał. Świetna alternatywa dla ogrodzeń. Ubolewaliśmy nad tym, że rzeźba w Polsce nie funkcjonuje komercyjnie.
Wojtek nawołuje, żeby zaprzęgać naturę do pracy i uczyć się od niej, bo natura jest inżynierem doskonałym. Ona opanowuje wszystkie tematy związane z urządzeniem terenu, gospodarką wodną, bioróżnorodnością i funkcjonalnością w sposób doskonały. Ja mu mówię, że funkcjonalność na wielu poziomach związanych ze zdrowiem czy relaksem oczywiście natura zapewni. Ale jeśli chcesz zrobić piknik czy grilla, to musisz w tej naturze wyrżnąć miejsce, bo ona sama ci go tu nie zapewni. A on mówi, że tak, możesz je sobie wyrżnąć. I on chętnie to sobie wyrżnie, zamiast sprowadzać to kontenerem z Chin. Ale też sztuka polega na tym, że nie wszystko musi być wyrżnięte, siermiężne, buraczane. I że naprawdę nie trzeba dorabiać do tego żadnej eko filozofii i nazywać matki natury jakąś boginią Gają, tylko wystarczy na nią spojrzeć jako na inżyniera. Święte słowa.
Zgadzam się z Wojtkiem i podpisuję pod tym, co mówię obiema rękami. W mojej koncepcji ogrodu minimalnego mówię dokładnie to samo do swoich klientów: “Zachowaj umiar, ogranicz się do minimum, zwróć resztę działki naturze.” Ale w grupie klienckiej, którą obsługuję, wśród zamożnych ludzi, którzy chcą mieć tą przestrzeń, dopasowaną naprawdę ekstra, to miejsce spędzania czasu musi wiązać się z wysoką technologią, doskonałymi materiałami i to zawsze będzie kosztowne i zwykle jest obciążone też sporym kosztem środowiskowym. Ale właśnie tak to ujmuję: Zrób sobie ten luksus, ale na minimalnej, absolutnie wystarczającej Ci przestrzeni.
A po drugie staram się też uderzać z taką retoryką, że właśnie to teraz jest luksusem, żeby mieć rezerwat przyrody na swojej własnej działce. To jest właśnie najbardziej innowacyjne, godne szacunku, jeśli nie robisz sobie kilometrów strzyżonych żywopłotów i hektarów strzyżonych trawników jak pola golfowe, ale zapewniasz regenerację zielonych płuc, którymi oddychasz Ty, Twoja rodzina, sąsiedztwo i cała planeta. Staram się pożenić ten ekstremizm pro klimatyczny z luksusem, żeby to trafiało do ludzi, którzy mają naprawdę potężny wpływ na środowisko, bo robią ogrody na hektarach.
Ale wiem, że treści ekologiczne są drażliwe i niepopularne w takich grupach społecznych, ponieważ bogaci ludzie bywają zwykle atakowani za swój negatywny wpływ na środowisko, dlatego nie można im mówić, że robią źle. Nie można ich atakować, ale trzeba sprytnie to przekazać. Staram się znajdować taką formę komunikacji, która do nich trafi. Czasem mi się to udaje. Czasem trafia bardzo dobrze, chociaż chyba zwykle wtedy, kiedy ziarno w nich już wcześniej było zasiane. Czasami nie trafia zupełnie. Ale może Ty znajdziesz lepszą formułę i potrafisz namówić tych dużych właścicieli ziemskich, którzy Cię zatrudniają, żeby robili ogrody bardziej niż mniej naturalnie. Nie naturalistyczne, ale prawdziwie naturalne. Oparte na naturalnej inżynierii.
To tyle dziś ode mnie. Oto mistrz Wojciech Januszczyk. To tak bogata postać, że trudno mi zamknąć go w jednej łatce, ale oczywiście przypnę taką, którą chyba sam najbardziej lubi: Mistrz architektury krajobrazu. Nie ma drugiego takiego człowieka jak on, który ma takie doświadczenia i z ogrodami, i z krajobrazem, z klientem publicznym i prywatnym, który by miał tak dobrze poukładane priorytety i takie kompetencje, a przy tym tak głośno i otwarcie o nich mówił. Tak szeroko dzielił się swoją wiedzą i stanowiskiem. Bardzo go podziwiam i kibicuję mu. I mam nadzieję, że jeszcze sporo zdziała, bo jest jeszcze tak wiele do zrobienia.
Jeśli wejdziesz w świat mistrza Januszczyka naprawdę głęboko, a jeśli chcesz go zrozumieć, musisz to zrobić głęboko, ponieważ jest to świat bogaty i wielowątkowy, wtedy swoim wewnętrznym radarem rozpoznającym, co jest dobre, co jest złe, gdzie jest prawda, gdzie jest kłamstwo, będziesz musiał się z nim zgodzić. I będzie to zgoda bolesna, ponieważ jeśli poczujesz jego rację w sposób czysty i bez ściemy, to ta zgoda zaimplikuje chęć zmiany, a zmiana będzie się wiązała z porzucaniem wielu dotychczasowych przyzwyczajeń. Ale zaufaj mi i jemu, że będzie to dobra.
Warto mistrza Wojciecha Januszczyka słuchać, ponieważ dodaje odwagi. Nie boi się mówić o tym, co jest dobre. Rośnie w tobie wtedy takie wewnętrzne poczucie mocy, że skoro on może o tym mówić publicznie, to ty też możesz o tym mówić swojemu audytorium, swoim klientom. Jest to droga pełna nadziei na wprowadzenie w życie swoich wartości, ponieważ wszystko na świecie powstaje w takich samych krokach. Najpierw zamysł i przygotowanie, potem projekt, później realizacja, później utrzymanie. To właśnie ty jako projektant już na samym starcie masz być mądrym i odpowiedzialnym trybikiem, który ustawi znacznie większe, późniejsze procesy we właściwym kierunku.
Dlatego warto mistrza Wojciecha Januszczyka słuchać, obserwować, uczestniczyć w organizowanych przez niego przedsięwzięciach. Warto poddawać swoją pracę i metody działania refleksji, abyś naprawdę budował lepszy świat dla wszystkich, tu i teraz, oraz w kolejnych pokoleniach.
Dziękuję ci za uwagę. Do usłyszenia następnym razem. Wszystkiego dobrego.
Jesteś projektantem?
Cenisz nasze merytoryczne publikacje? Zapraszamy Cię do wspólnego rozwoju, biznesu i integracji.
Jesteś właścicielem działki?
Szukasz wsparcia przy aranżacji ogrodu?
Zajmujemy się kompleksowo procesem projektowo – wykonawczym. Wypróbuj możliwości naszego zespołu.
Szukasz czegoś innego?